środa, 13 października 2010

okres drugi, lata 1918 - 1922

Analiza „Dzienników Bobera” to spore przeżycie.
OKRES drugi LATA 1918 – 1922
To czas, który Bober powinien pamiętać najlepiej, ale niestety tak nie jest. Gdyby nie dozorca Finn, nikt by nie udokumentował pożaru Cromwell House. Pierwszego pożaru w tym szpitalu. Był rok 1924. Drugi był jak ustaliłem już bezsprzecznie w 1972 roku. Od tego roku stary budynek Cromwell został zamknięty. Ówczesny ordynator nakazał wybudowanie w południowej części parku drugiego, bliźniaczego w konstrukcji szpitala, które dzieci przechrzciły na Trenton. Niedawno dowiedziałem się, że Trenton School to nie chodzi o typ szkoły. Trenton to było nazwisko chłopaka, który jako ostatni, nie opuścił o własnych siłach Pokoju Trzydziestu Serii.
Pisałem o tym już dwa razy na początku roku, więc nie będę tutaj tego rozwijał, ale pisząc „Syna Bobera” postanowiłem ten wątek przywołać. Moment, kiedy Cornel Cummings w 1998 lub 1999 zostaje wpuszczony do zamkniętego Cromwell House i dociera do Pokoju Trzydziestu Serii:
„Kiedy oczyścili metr na metr, zobaczyli obaj drewnianą ramę, otoczoną metalową obręczą. Pan Rinky cofnął się po miotłę i przeciągnął nią wzdłuż widocznej szczeliny.
- Nigdy tam nie zaglądałem – dozorca miał spocone czoło – Długo nie wierzyłem, że może być coś nieodkrytego w tym budynku, szczególnie dla mnie. Jak to zobaczyłem niedawno, zrozumiałem, że wejścia musiały być jeszcze piętro niżej, czyli na poziomie minus trzy. A na wszystkich planach jest tylko dwa w dół. Dlatego nikt nawet nie szukał tego pomieszczenia.
- Więc jak go znaleźli robotnicy? Przypadek?
- Nie ma przypadków – burknął złowieszczo Rinky – To właśnie tutaj zgubiłem trop tego gościa – próbował wydmuchać kurz z nosa – Gdzieś tutaj mi znikł całkowicie. Jakby się zapadł pod ziemię. Na szczęście wtedy nadszedł Nugget…, coś tam robił przy zawiasach. I wtedy ostatecznie przepłoszyliśmy tego … sztormiaka.
- I co?
- I nic. On próbował podnieść tę klapę, ale nie dał rady. Uchylił ją tylko.”
<>
„Pan Rinky znikł w ciemnościach. Przyduszone starością światło z końca korytarza, ledwo przebijało się do miejsca, w którym stał Koleś. Potarł dłońmi barki, jakby chciał wywołać odrobinę ciepła.
- Niewygodna, zardzewiała ale jedyna jaką mam – dozorca wracał z drabiną. Podstawił ją chłopakowi pod ręce, a sam rozwinął przedłużacz i zapalił lampę.
- Ja świecę, ty wstawiasz! – wydał komendę nie czekając na reakcję.
Koleś potaknął.
Pan Rinky pochylił się i patrzył w dół. Wciśnięta do środka lampa wyrzuciła siatkę jasnych promieni, które zamiast rozświetlić mroczne pomieszczenie, wylały się po ciemnych ścianach, jakby ktoś je pochwycił i wcisnął w głąb.
Koleś wytężał wzrok, ale nie mógł dostrzec niczego.
- Wstawiaj powoli – nakazał dozorca opuszczając powoli kabel, na którego końcu była lampa.
Opuszczał drabinę, przesuwając końcami po krawędzi. Metalowa stopnie ślizgały się po żelaznej ramie, wydając prawie niedosłyszalny pisk. Kiedy stopki dotknęły podłogi chłopak spojrzał na staruszka.
- Ja pierwszy… - powiedział już mniej pewnie.
Stęknął przy przekładaniu nóg na pierwszy stopień i po chwili znikł pod podłogą. Oddychał ciężko, jakby powietrze nie chciało by je wdychał. Męczył się każdym wdechem, świszcząc kiedy wyrwana płucom przestrzeń, powracała do niedostępnej sali. Wdech i wydech. Wdech i świst.
- Możesz zejść – podniósł głowę i kiwnął do Kolesia.
Po kilku ruchach chłopak był na dole.
- Tędy szedł ogień – pan Rinky ledwo cedził słowa. Przełykał ślinę jakby pił wodę małymi łyczkami – Tędy szedł ogień, a tu się zatrzymał – wskazał dłonią po ścianie.
Czarne języki wiły w drewnie szlaczki i fale.
- Tutaj ogień się zatrzymał – staruszek przyłożył otwartą dłoń – Zobacz, wgłębienie. Ogień czekał… musiał żyć, zatrzymał się i czekał. Wypalone głębiej. Z tego drewna czerpał życie, jak ludzie tlenu.
Koleś miał powieki podniesiony pod samo czoło. Do uchylonych ust przylepiał się biały kurz.
- Nie byłem nigdy w tej Sali. Jednak wiem co może pożar. Jak przyszedłem tu pracować, dozorcą był stary Finn. Po drugiej wojnie, może to był 47 może 1948 rok. Chciałem wiedzieć wiele, ale on opowiedział mi tylko o pożarze. Opowiadał mi o ogniu. Mówił jak o człowieku. Jak o wędrowcu, który przyjeżdża coś odebrać.
- Panie Rinky – Koleś szeptał.
- Tak?
- Dlaczego ogień tędy… szedł? – Koli zaczął przygryzać wargi.
- Ogień wszedł tędy. Zobacz na te ślady. Tu na pewno były drzwi – zatoczył ręką łuk – A tutaj… spójrz… jakby się uniósł. Ogień jest albo mściwy albo poszukujący – teraz stary przełknął głośno ślinę – Pamiętam Finna. Ogień mściwy pali wszystko, co napotka na swej drodze. Ale ogień poszukujący to inteligentne płomienie, które wzniecają się, by przebyć drogę. Drogę po coś. Nie palą na oślep. Przypala i zwęgla, ale tylko po to, by dojść do celu.
- Ogień idzie do celu?
- … przemieszcza się – pan Rinky obniżył jeszcze głos, jakby nie chciał, by ktokolwiek go usłyszał – Przyłóż nos do ściany – kazał Kolesiowi po czym uczynił to samo – Czujesz coś?
Kolo posłusznie wykonał polecenie i przecząco kiwnął głową.
- Widzisz. Spalenizna nie pachnie. Ogień wędrowiec, nie zostawia śladów… nie rozpoznasz go po zapachu – przeciągnął nosem spory kawałek.
- Czy to na pewno jest…?
- Na pewno – nie dał mu dokończyć – To jest Pokój Trzydziestu Serii.
Sala była duża. Prowadziły do niej tylko jedne drzwi, które teraz były zamurowane czerwonymi cegłami. Pod najdalszą, najmniej spaloną ścianą stało łóżko, biały, przeszklony szpitalny regał i dwie niskie szafki.”

„SYN BOBERA” rozdział 11, fragment.

Proszę do mnie pisać na: jacek.roczniak@gmail.com

środa, 6 października 2010

sieć

Zatem już jest jasne, kim była matka Andrew Pash’a. Wróciła z Londynu na wyspę Brijuni. Po drugie, ten najcięższy… praktycznie nieprzetłumaczalny fragment „Dzienników Bobera” został w końcu przełożony na polski. Najpierw rozszyfrowany (wiele znaków i wyrazów było bohomazami) a za sprawą Aleksandry Łustaborwicz, jest jego polska wersja.
Tak jak wiadomo od 2001 roku, „Dzienniki Bobera” dzielą się na dziesięć okresów. Były pisane dosyć późno. Żadna część nie została spisana za tzw. Pierwszym podejściem. Po używaniu pióra, po zmieniającym się piśmie, można powiedzieć, że część była pisana w odstępie ponad dziesięciu lat od siebie. Mówiąc wprost: część fragmentów była pisana przed np. 1945 rokiem, a inne tuż przed samobójstwem (1986 rok).
Swą pierwszą powieść pt: „Woodward” pisałem na podstawie tylko dwóch jego części. Używałem dzienników nr 8 czyli Okres dziewiąty lata 1970 – 1974 i oczywiście najwięcej korzystałem z nr 9 czyli Okres dziesiąty lata 1974 – 1985.
Obraz, jaki wyłania się z części, które otrzymałem w zeszłym tygodniu jest naprawdę niewiarygodny. W całym tym szaleństwie wiem już naprawdę dużo. Trudno to poskładać i muszę pisać obie części równolegle. „Syn Bobera” jako druga część po „Woodward’zie” jest w pewnym sensie chronologiczne, jednak zawiera obszary czasu, których sam Banary nie potrafi do końca umiejscowić. Natomiast trzecia, ostatnia część czyli „Ferro Voo Geo” wyjaśnia już wszystkie tajemnice i powiązania. A jest ich naprawdę mnóstwo.
Jasne się stają zależności Bobera z Holandią i potwierdza się prawdziwość podziemnego więzienia w Vierhuizen. Jasne staje się także to, że jego ojciec, ojciec Bobera Banarego był tam naczelnikiem. Był tam także jeden z bardzo specyficznych więźniów, niejaki Michel Huillo. Francuz, który wie, co się stało z Boberem i jego ojcem. Michel Huillo jako jedyny uciekł z tego więzienia, korzystając z zamieszania, jakie powstało po zaginięciu ich obu.
Jakże trudno to wszystko połączyć. Segregowanie jest bardzo trudne, bo brnę nie tylko poprzez podstawowy materiał, czyli „Dzienniki Bobera” ale także mam Diariusz Michela Huillo” a w nim list Wilhelminy van der Veen, która mieszkała wtedy w Vierhuizen.
Proszę do mnie pisać na: jacek.roczniak@gmail.com