poniedziałek, 29 marca 2010

Oniryczny czy półsenny

Kiedy już tak długo obcuje się z nimi… kiedy tak wyraźnie się słyszy ich głosy… i kiedy czuję od niedawna nawet ich zapach… czy mogę już uważać, że to oniryczna realność… Posiadam się mocno w swym przekonaniu, że stylistyce nie podlegają moje oczy. Odróżniam na szczęście jeden fakt… podniesienia i opuszczenia powiek. Doświadczanie drwali losu jest czymś wymiernym. Policzalnym. Czymś do uchwycenia. Moje obcowanie z nimi nie polega na tym, że się w tym zatracam… nie tracę kontaktu ze światem, który jest podczas podniesionych powiek. Doświadczam drwali losu bardziej, kiedy zamknę oczy. wtedy są bliżej mych zmysłów… jakby nie chciały wchodzić w drogę temu co znam od urodzenia. Jakby nie chciały swym bytem zaprzeczyć istnieniu realności w tym zmysłowym wymiarze. Zatem poprzez jakie zmysły postrzegam ich istnienie. Gdzie jest jaźń w tym rozumieniu, na podział świata osobowości i na świat świadomego „ja”. I tutaj to świadome „ja” jest poddane mocnej weryfikacji. Skoro świadomość własnej osobowości wynika z moich działań i konfrontacji mnie (siebie) z otoczeniem oraz z tego, że ja mam krytyczny stosunek do tych swoich działań… to ta definicja nie przenosi się łatwo na świadomość tego, co nazywam Realnością Oniryczną. Nie są to wyłącznie akademickie rozważania i męczenie wiatru, ale muszę ustosunkować się do tego, że gdzieś tam, choćby tylko w moim umyśle – tam gdzieś istnieją drwale losu. Mało tego, oni żyją własnym życiem. I w tym momencie, jaźń, czyli moja samoświadomość zaczyna pękać… przynajmniej w kwestii definicji. Bo zrozumieć można majaki i zmory, które pałętają się po umyśle… można też zrozumieć osiowe bądź co bądź psychotyczne objawy w postaci omamów (odgłosów, szeptów czy widzialności kogoś, kogo przed zmysłami w ogóle nie ma). Ale jak opisać rzeczywistość, która samoistnie bytuje w mym umyśle? Drwale Losu nie czekają na moją aktywność, aż usiądę do pisania i zacznę spisywać ich działalność… ich życie… ich Krainę. Jak ja śpię czy pracuję, jestem zajęty czymś innym, skupiony na sprawach nie związanych z nimi… to oni tam sami sobie żyją i bytują. Ich czas płynie. Widzę dokładnie np. po dwóch dniach, że tam w Krainie czas upłynął. Jeśli w niedzielę drwale zajmowali się udrożnieniem wodospadu w okolicy stajni Bunda, i ja się temu przyglądałem (opisując to) i w poniedziałek i wtorek nie miałem czasu by do nich zajrzeć, i jeśli we środę, siadam przy maszynie (laptopie) zaczynam pisać, i to nie od fragmentu wodospadu, gdyż: wszystko przy wodospadzie jest już zrobione. Stajnia poszerzona na kolejne Mongory, a chata Bunda ma nowy dach.
Nie znam innego sposobu by to wyjaśnić, jak tylko to, że nie ja przywołuję te czynności. To wszystko dzieje się tam samo… samo sobie. Dlatego śmiem twierdzić i nazwać ten mój stan jako: Realność Oniryczna.

Drwale Losu

Dosyć dziwnie trafiłem na ślad drwali. Po pierwsze, to Kroniki Akaszy pasjonowały mnie zawsze. Wszystko to, co wiązało się z przyszłością i ich wpływem na przeszłość. Wszystkie machiny czasu… wszystkie możliwości przenoszenia energii, myśli czy ludzi… fantasy, ale takie dosyć bliskie. I nagle w tym wszystkim, gdzieś w zakamarku wyobraźni kiełkuje najpierw straż Cormona, czyli tego świętego, który odpowiada za wszystkie biblioteki Akaszy, miejsca w kosmosie, miejsca we wszechświecie, gdzie zbierają się, kumulują – wszystkie sygnały, zdarzenia, wszystkie rodzaje energii, które kiedykolwiek powstały w otchłaniach kosmosu. Ale Cormon odpowiada, jak się okazuje później, odpowiada za sygnały pochodzące z naszego układu słonecznego, czyli także za informacje i to wszystko co dzieje się na planecie Ziemia. I tam pierwszy raz poznaję Yeriesa, którego inni drwale nazywają Kowalem. Yeries jest szefem straży Cormona, czyli porządkuje i pilnuje wszystkich bibliotek odpowiedzialnych za to, co dzieje się na Ziemi. Niestety śmieszyło mnie najpierw, że nie ma miecza i chodzi i patrzy, mało tego, nie mogłem dojść, czego może pilnować i kto…? Kto może cokolwiek zepsuć w Kronikach Akaszy. I dłubiąc dalej doszedłem do tego, że można… po pierwsze włamać się, dostać do Akaszy… i … zmieniać… zmieniać.
Nie mogę powiedzieć co zmieniać, bo niestety nie do końca to rozumiem i nie pojmuję za bardzo tej zależności pomiędzy sygnałem, który powstał na ziemi i tym, co można w nim pozmieniać, choć od razu jest on przeszłością, czymś dokonanym.
Ale nawet starając się ustalić pobieżnie, związek pomiędzy Akaszą i tym co spowodowało, że następuję ingerencja kogoś z Kronik na Ziemię. Oczywiście nie brzmi to zbyt poważnie, ale nie chodzi mi dokładnie o Ziemię realną, ale raczej o tę sferę zawartą w Krainie, czyli z realnością mającą dość specyficzny związek. I zaczynam myśleć, że sygnały istniejące (tworzące się Krainie) są zbieżne z typem sygnału, przechowywanego w Kronikach. Analiza moja wygląda tak: by materialnie (i werbalnie) określić rzeczywistość (przestrzeń) w Akaszy, wyobrażam sobie to jako zawieszone w ciemnej materii, wielkie pokłady bibliotek, w których segregowane są informacje, które już nastąpiły… rzeczy, które się wydarzyły. Tego pilnuje, segreguje… (sam nie wiem jak to nazwać) niejaki Cormon. Przynajmniej tę część Kronik, odpowiedzialną za sygnały pochodzące z Ziemi. I w tej części – traktując czas – jako pewne kontinuum – następują wydarzenie, które na Ziemi wydarzyły się 1500 lat przed narodzeniem Chrystusa. Dzieje się coś, co może zakłócić życie, a właściwie jego poprawny rozwój i bieg. Chodzi zapewne o mordowanie wszystkich rodzących się chłopców, których Faraon Tutmozis nakazuje swym dekretem – uśmiercać.
Jak by dziwnie to nie brzmiało, gdzieś tam, wysoko wysoko, ktoś odnotowuje ten fakt. I tu zaczyna się cała mitologia. Mitologia Drwali Losu. Według pierwszego mitu, to właśnie w tym momencie, Cormon powołuje kilku drwali, którzy muszą udać się na Ziemię. Ale nie na Ziemię ludzką i realną, ale w miejsce, które jest czymś pomiędzy życiem ludzkim a życiem eterycznym i wręcz sygnalnym (sygnałem). Zdaję sobie sprawę jak to brzmi, ale nie mam innej interpretacji tych rzeczy. W każdym razie są to mity i w ogóle mi nie zależy, by określać stopień jakiegokolwiek prawdopodobieństwa. Jednak niezaprzeczalnym wydaje mi się fakt, że istnieje związek między stanem śpiączki i tym miejscem, w które Cormon wysyła swych drwali.

sobota, 27 marca 2010

Ferro Voo Geo

Polecam, bo pytacie w mailach… i choć sam stronię od tych mitów drwali losu, które opisują styk Krainy oraz ziemi Voo Geo. Choć samo Ferro Voo Geo to zwrot, a właściwie pewna konstelacja słów, to jednak daleko za Głębokim Lasem, i o wiele dalej niż pola Peruginów, jest przejście pomiędzy tymi ziemiami - do ziemi Voo Geo. Ziemia Voo Geo była od dawna nazywana Ziemią Widzialnej Duszy. Baśniowo i nawet fantasy, w kolejne połacie ludzkiego umysłu, ale jakże mocno związane z życiem. Prawdziwym życiem młodego człowieka. Muszę jednak się do tego odnieść, bo trzecia – ostatnia część historii łączy się i dzieje - w ciągłej obecności Ferro Voo Geo.
Po pierwsze, to punktem wyjścia do tych wątków były tajemnicze prace asystenta Karola Darwina, niejakiego Sean’a Thomasa. Akcja, przytaczana już w obszernych fragmentach, zaczyna się w Londynie w 1856 roku. Faktycznie, bo sprawdziłem dokładnie, Darwin wrócił ze swej kolejnej wyprawy. Był z nim Sean Thomas, który przywozi ze sobą tajemniczą chorobę (link podaję niżej). To coś, co przywozi (przybywa razem z nim) doprowadza do nieszczęśliwego (wydawałoby się) wypadku. W tej karocy jechał ktoś, kto poruszał się pomiędzy ziemią Voo Geo a Krainą.

http://roczniak.blogspot.com/2010/03/kogo-do-zycia-mia-przywrocic-andrew.html

niedziela, 21 marca 2010

Zmarli Udają Śpiących

Ze wzruszeniem wracam do Mitów Drwali Losu. Nigdy nie zapomnę mojego pierwszego zetknięcia ze światem Przedmieść Przeznaczenia. Unosiłem się prawie, jak czytałem o drwalach, którzy przybyli z Kronik Akaszy na polecenie Cormona. Uczyłem się tych nazw, starałem się zapamiętywać przedziwne nazwy związane z przemieszczeniem się po Krainie, czyli po prostu – bycie Ryturianinem. Ale jak wszedłem niżej, jak dotarłem do Komory Ciosania i otarłem się o ziemię widzialnej duszy, czyli Ferro Voo Geo, wtedy dopiero skoczyłem na głęboką wodę. (jak jedna z moich czytelniczek i recenzentek). Czytałem i czytałem. Wracałem… i jeszcze raz. Wszystkie opowieści o Krainie zgrupowane są w mitach. Mity właściwe, dotyczące samej Krainy zaczynają się od mitu numer 13. Ale początek decyzji o wysłaniu drwali do Krainy znajduje się dopiero w micie numer 20 (którego fragment zamieszczam poniżej)

Mit 20.
Mit o Głębokim Lesie i porzuconych ciałach dzieci…. izraelskich chłopców, których mordowanie nakazał egipski faraon Tutmozis I w 1530 roku przed narodzeniem Chrystusa.
A krew chłopców wypłynęła i obok ciała się rozlewała i wsiąkała w ich dusze, które od leżących dzieci oddalić się nie chciały, bo dusze dziecięce ciał malutkich nie chcą opuszczać i czają się długo w nadziei, że śmierć się nie wydarzyła, bo maleńkie ciało ma w sobie maluczką duszę.
I kiedy faraon ciała dziecięce chować w baraku na drewnach kazał, krew nadal spływała i spływała, ujście w drzewach pociętych odnajdując. I kiedy wyrok był ciągle wykonywany, i krew dzieci jezioro już przypominać zaczynało, wtedy pod drewnem czerwoną mazią pochłoniętym zapadać się ziemia zaczęła, jakby korzenie odżywać zaczęły, jednak nie kiełkować i ku słońcu się zwracać, ale ku ziemi czarnej, aż do głębokiej Krainy się zapadło, tworząc Głęboki Las, wiecznym cmentarzem nazywany, bo dusze dzieci, umrzeć nie mogły, gdyż życia nie zaznały i choć martwe, śpiących udają, bo liczą, że ktoś się pomylił i ich do życia wskrzesi. Tak powstał najcięższy z regionów, wielkiej Krainy Pomylonego Dzieciństwa, zwany Głębokim Lasem. Kto do niego trafi, w drewno się zamieniać będzie, i choć martwym pozostanie, to udawać będzie śpiącego.

czwartek, 18 marca 2010

Rdzenne Pola Peruginów

To już jeden z najwyższych poziomów odbierania i rozumienia Krainy. Jeden z zakazanych poziomów rozumienia tej powieści. Mit o Rdzennych Polach Peruginów czytałem kilka razy. Nie rozumiałem nic. Dałem więc tekst do tłumaczenia i po powrocie, sczytywałem polskie litery i słowa i nadal: nie rozumiałem nic. Musiałem jednak rozumieć. Perugini czy raczej Perugin, w liczbie pojedynczej oznacza iskrę. Zatem zacząłem podążać tym tropem. Stąd wzięła się moja interpretacja części tchnienia, które uchodzi z człowieka po samobójstwie.
Nazywanie rzeczy trudnych, abstrakcyjnych, momentami ocierających się o kuglarstwo albo ciężej: seans spirytystyczny – to wszystko było dla mnie nowe. Miałem jednak za sobą doświadczenia naukowe. To wszystko co wyczytać może każdy z nas w podręczniku do biologii. O sercu… mięśniu sercowym… który zbudowany z tkanki (mocno upraszczam) – po prostu wykonuje skurcze. Jak silnik samochodu (nadal mocno upraszczam). W komorze, podczas ścisku wytwarza się ciśnienie, ciecz pręży się, i przy pomocy „nagle” uchylonego zaworu – wytryskuje na zewnątrz. To wie każdy. Jednak nawet naukowo zajmujący się habilitanci nie pytają – dlaczego serce bije… Więc?
Przewracamy kartkę podręcznika i czytamy, że za to odpowiedzialny jest „automatyzm serca”, czyli coś takiego UWAGA – siła zewnętrzna (by nie powiedzieć MOC) – która to siła wprawia w ruch serce. Powoduje skurcze komór.. itd. Itd. Ileż wieczorów jako nastolatek zasypiałem zastanawiając się, kto porusza mym sercem? I co się stanie, jak to coś się rozmyśli lub zmieni plany. Serce bije i co…? Tylko kretynowi wystarczy takie wyjaśnienie.
I teraz niespodzianka. Jako operator obrazu, pracując kamerą dla pewnej stacji, musiałem sfilmować różne operacje, którym poddawany jest człowiek. Wtedy to pojechałem min. Do szpitala na Ursynowie i wziąłem udział w operacji wymiany zastawek (tego czegoś, co jest blisko serca i jest wyjściem poza… poza serce… do tętnic i z żył). To wszystko co wiedziałem o człowieku z książek to wiedza wyrazowa… zdaniowa… kompletnie bezznaczeniowa. Wymiana zastawek to operacja na otwartym sercu. Wygląda to naprawdę makabrycznie. Piła. Rozcięcie klatki piersiowej. Dotarcie do serca. Podłączenie szeregu rurek plastikowych z tętnicami i żyłami (celowo upraszczam) by te rurki – a właściwie pewien proces pompowania przejął mechanizm stojący obok jednego z lekarzy. Maszyna przejęła funkcję wtłaczania (poruszania) krwi po organizmie. W tym czasie serce nie miało z sercem znanym z podręczników – nic wspólnego. To był kompletnie odizolowany od organizmu worek. Ścierwo – mógłbym powiedzieć – bo przypominało odcięte sine żyły, które z dużego płata mięsa się odcina w rzeźni. To było coś, co przypominało materiał na flaczki… płaskie, pomarszczone… i co najważniejsze… nie przypominające żadnego NADPRZYRODZONEGO organu, który ma w sobie dar… UF – nie chcę używać tego słowa.
Chirurdzy wymienili coś (zastawki) wokół serca (na jego wyjściach) i rozpoczęli przywracanie krwioobiegu. Celowo chcę wrócić do tego momentu, w którym serce nie ma nic wspólnego z sercem. Nic. Leży płasko kawałek skóry, a tętnice i żyły… życie – pompuje niezbyt skomplikowany silniczek z pompką, stojący obok łóżka operowanego, starszego pana. I wtedy operacja przechodzi w etap końcowy. Serce ma nowe zastawki (szczelne) i można tętnice i żyły podłączyć do flakowatej skóry zwanej sercem, która leży martwa – MARTWA – jak kawał słoniny albo skóry od grubej kaszanki, gdzieś tam, pomiędzy rozciętymi żebrami a innymi wnętrznościami.
Lekarze przyszywają (igła i nitka) tętnicę i żyłę do serca… widziałem to. Przysięgam, że widziałem. Powoli aparat pompujący przestaje tłoczyć krew. WIDZIAŁEM JAK DO FLAKA ZWANEGO SERCEM wpuszczona zostaje na nowo krew. Flak się wypełnia i FLAK ZACZNA WYKONYWAĆ SKURCZE. Flak zaczyna bić. Serce zaczyna pracować. Gdybym tego nie widział, nigdy bym nie uwierzył. Nigdy! Sflaczały kawał powłoki podniósł się. Wypełniony krwią zaczął żyć. Pompować krew, dając – niosąc tlen i wartości odżywcze (znów upraszczam). Po kilku minutach sprzęt silnikowo-pompujący został całkowicie odłączony. To co opisałem, to żadna nowość dla lekarzy. Ja jednak wyszedłem stamtąd, jakbym odbył podróż kosmiczną. Do dzisiaj nie zapomnę żadnego z tych obrazów.
Wnioskując przenoszę się do tej sfery mniej przyziemnej: coś musi pozwalać… nakazywać sercu… temu martwemu przez ponad pół godziny – workowi… coś mu pozwala żyć… i trzymać (zachować) ten dar… dar bicia. Dar pompowania.
W tym kontekście dotarłem swym wyobrażeniem do Rdzennych Pól Peruginów. Tak zacząłem je postrzegać i tak interpretować. Tyle tylko, że pokłady „nadżycia” posiada mózg. Mózg… fizyczny, zbudowany z neuronów mózg. Organ którego komórki neuronalne, dokonują przekazu synaptycznego… i znów impuls… ale to nie żaden niebiański impuls… to impuls elektryczny.

Komora Ciosania

Ileż snu z powiek spędza mi badanie tych mitów Drwali Losu. Dochodzę powoli do wniosku, że albo pan Terence Robinson (całe nazwisko to Yoter Terence Robinson) się nie przyłożył do ich adaptacji albo po prostu dawkował te informacje celowo. Tak czy inaczej, spośród ponad 70 mitów, jest przecież kilkanaście, które dotyczą Komory Ciosania.
Zastanawiam się nad tym, czy możliwe jest jakiekolwiek połączenie wypadków na Brijunii z tym, co opisywał pan Robinson odnośnie Komory Ciosania. Odbudowywanie poszczególnych składników osobowości, i takich postaw- szczególnie jak samoakceptacja – odbywa się w obszarach postaw społecznych. Zatem ciągłej relacji otoczenia i jednostką (z jej bądź co bądź – osobowością). Mętnie to składam, ale chodzi mi o fakt pewnych czynności, które wykonują ów drwale w Komorze Ciosania. Najpierw myślałem, że nie uda się dostosować Komory do osobowości… że nie ma powiązań (lustrzanego odbicia) pomiędzy Ciosaniem nowego bala – z tym co jest osobowością człowieka, który leży w śpiączce.
Analizowałem to tak: jeśli po urazie mózgu, jego część zostaje uszkodzona, to fizyczne neurony obumierają. Skoro powszechnie wiadomo, że osobowość jak twór abstrakcyjny (pozwalam sobie) oderwany od rzeczywistości – gnieździ się w umyśle, a umysł już abstrakcyjnym trudno nazwać – zatem po urazie mózgu fizycznego, ma to wpływ na niefizyczny umysł… niefizyczną osobowość. I dalej poszedłem tropem migracji osobowości. To było głównym przyczynkiem do stworzenia własnego poglądu na to, że ciosając nowy bal, tworzy się nowe cechy osobowości. Natomiast cała podróż po Krainie jest migracją osobowości.
Dzisiaj myślę trochę inaczej. Komora Ciosania, która istnieje w Mitach, jest li tylko na poziomie tworów istniejących niezależnie. Poza jaźnią jednostki. Zmierzam do tego, że każdy człowiek, zwany w mitach Ryturianem (Ryturianinem) podróżując po Krainie nie może podróżować jako jej część. To znaczy, że jeśli Kraina jest mała częścią człowieka, to człowiek jako całość, nie może w niej podróżować. Zatem musi być tak, że podróżujący człowiek po Krainie jest czymś/kimś innym. Czym? Duszą? Rdzeniem duszy?

wtorek, 16 marca 2010

do kogo Kupelwiser pisał o pomoc...?

Poszukując rodowodu Andrew Pash’a docieram posiłkując się mocno swym umysłem - na Wyspy Brijuni. Obecna Chorwacja. Choć ten wątek z pewnością nie wejdzie do Syna Bobera, to muszę go wyjaśnić ze względu na Adrew Pash’a. Korelacje są dwie: pierwsza to nieustająca moja walka by ustalić, dla kogo Pash szykował miejsce na barce. To, że powiedział policji, że dla siebie i że tam jest jego alibi dla skoku Woodward’a z dachu – to jedna sprawa (już wiem, że to klamstwo), ale z drugiej strony muszę wyjaśnić, dlaczego Pash tak nagle zainteresował się swym ojcem B. Banarym i dlaczego i w jaki konflikt wszedł z M. Woodward’em.
Cała ta wyspa (wyspy) Brijuni są dopiero otoczone mgiełką tajemnicy. Po pierwsze, ten proceder wycinki drzew. Niby nic wielkiego. Jest koniec XIX wieku i napływające tam masy ludzi, by przy tym pracować. Wilgoć… syf… choroby. Wybucha malaria. I zaczynają uciekać ludzie. Właściciel wyspy, Paul Kupelwiser, mężny biznesmen z Austro-Węgier poniekąd, kupuje wyspy. Zaczyna się jej zasiedlanie i „leczenie”. I na tym wszystkim rozwijać się zaczyna dramat jego syna: Carla. To Carl pisał list do Anglii. Do Cromwell House. Do kogo? Do B. Banarego? Czy to możliwe, że po Josefie Beuer’ze, następnym dyrektorem był właśnie Banary?

niedziela, 14 marca 2010

Wątek Brijuński – blisko szaleństwa.

List Paula Kupelwiser’a do Johnego B. przetłumaczony z oryginalnego niemieckiego na chorwacki (Kupelwiser był Austryjakiem) i dopiero na język polski.

Szanowny Panie,
Mój serdeczny przyjaciel Siegmund, mistrz wielu naukowców, przebywał kiedyś w Londynie w szpitalu Cromwell House u swego ucznia i przyjaciela, doktora Josepha Beuer’a.
Po powrocie widziałem się z Siegmud’em i opisywał mi on niesamowity przypadek pewnego chłopca, który przywieziony do szpitala z silnymi zaburzeniami ruchowymi i całkowitym zablokowaniem aparatu mowy, odzyskiwał wszystkie te zdolności podczas sesji hipnotycznych. Zwrócił mi wtedy uwagę na nic nie znaczące opowieści tego chłopca, które wtedy nic nie mówiły. Była mowa o jakimś miejscu, o jakiejś Krainie, wymienione zostały nazwy… Yeries, Holdorium i kilka innych.
Miesiąc temu odnalazłem schowek na jednej z mych wysp.
Ciała dwoje dzieci, które kiedyś zostały ukryte przed leczeniem malarii.
Wszystko panu opowiem jak się spotkamy, ale o tym za chwilę.
Chcę pana zaprosić do mnie do Europy na wyspę świętej Katarzyny, gdyż uważam, że pan jako pracownik Cromwell House i jego dyrektor, będzie chciał przyjąć moją gościnę.
Podpis nieczytelny

sobota, 13 marca 2010

Objawy zapętlenia czy syndrom pętli…

„Składam się z Maxa. Maxa Woodward’a” – jedna z czytelniczek i recenzentek odnalazła ten fragment książki i go cytuje w takim optymistycznym kontekście. Ja nie mam z tym problemu. Wiem ile jest we mnie takiego człowieka, takich cech jakie posiadał Max. Zastanawiam się jednak mocno nad tym, ile jest we mnie Bobera Banarego. Przeszukuję w otchłani swych życiowych emocji tych krzywd, które człowiek wyrządza. Obojętność, której się dopuszczam lub agresja i wręcz pasja, z jaką buduję postacie dwóch z Drwali Losu: Psychora i Pajara. Choć drwali losu interpretuję troszkę inaczej niż przywołana powyżej czytelniczka, to jednak mam świadomość, że każdy może – musi – interpretować Krainę inaczej… jednak szczerze powiem, że czytelnicy boją się (nie chcą) rozmawiać o Krainie. A po co to poruszam tutaj? Ano po to, że ważą się losy tego, co będzie dominować w drugiej części powieści. I o ile ścieżka fabularna jest jasna od bardzo dawna (całość tej opowieści była podzielona już w 1998 roku na trzy części) czyli okres przed Woodward’em, okres Woodward’a (wydany już) i okres po Woodward’zie.
Myślałem, że już wszystko wiem o historii tego młodego wtedy, człowieka. Coś jednak nakazuje mi – by doprowadzić do konfrontacji Maxa jako czystej jaźni (świadomości własnej osobowości) ze swoim największym demonem, mrocznym Pajarem. Mądry człowiek pewnie ucieka od mrocznych chwil swego życia… ale czy to oznacza, że spychanie (wyparcie) jest lekarstwem. Tak jak ponoć „wyrasta się z krzywd”, a „czas leczy najcięższe rany”. Niestety w żaden sposób się z tym nie zgadzam. Pozszywanie rozsadzonej osobowości jest trudne. Jest niemożliwe. Kraina to miejsce konfrontacji i bezsprzecznie: miejsce prawdy. Miejsce spotkania samoakceptacji z realnym "ja", z "ja" widzianym przez innych. Nie doszło do takiego spotkania w Woodward’zie. Max nie wskoczył do Stawu. Pokonując Dreny Pajara został uprzedzony, by pod żadnym pozorem nie wskakiwał i nie reagował na Czarny Staw. Ale przecież ja muszę to zrobić… ja muszę mu pozwolić tam wejść. Zanurzyć się w czymś, o czym nie mamy nawet pojęcia.

czwartek, 11 marca 2010

nie piszę

Nie piszę, bo nie mogę wydobyć się ze studni. Znikąd nie mam odpowiedzi na pytanie, czy mogę unaocznić Listy Maxa do Malwy. To integralna część „Syna Bobera”. Max wrócił do Krainy, to wie każdy londyńczyk, ale czy wrócił dla niej.
Motam się w tym swym amoku prawdy i fikcji… spraw niedopowiedzianych i tego, co powiedziała pani Corri po Jej pogrzebie. Dlaczego tak ciężko ludzi poprosić o kilka słów. Co robił Max Woodward w domu Mude i w domu jej dziadka, pana Gabriela Mauritiusa.
Dlaczego jest tak ciężko ustalić fakty… choć fakty w tej historii tylko przeszkadzają. Fakty i prawda musi być ponoć niesiona poprzez zmysły… ja słyszałem… ja widziałem…
A co odpowiedzieć tym, którzy w swych śpiączkach muszą okiełznać migrujący umysł?

piątek, 5 marca 2010

nie mam nic do dodania w sprawie pani Mude Corri oraz jej matki. Nie mam nic do dodania w sprawie pana Gabriela Mauritiusa.
A jednak Tony Shepard opuścił Cornela. Opuścił Kolesia. Nim wyjechali do Holandii w sprawie zegara (tego samego, który Banary sprowadził w 1977 roku do swej willi). Nie podejrzewałem nawet, że tak ostro Pastuch mógł zareagować. Max poróżnił ich kolejny raz i z tego co analizuję, po raz ostatni. Pokłócili się dwa razy. Pierwszy raz, kiedy babcia Cornela trafiła do szpitala, drugi raz kiedy wracali obaj z Tonym Shepardem od pana Gabriela Maurtytiusa.
Patrzę w te kartki i staram się to złożyć w całość, by zamknąć 9ty rozdział. Patrzę w te zapiski Cummings’a, któremu daleko do erudyty. Staram się rozpoznać powód, który poróżnił tych w sumie, największych przyjaciół. Nie sądziłem, że mogli się pobić i to w autobusie.

- Zaczyna mi to coś przypominać – Pastuch usiadł na tyle autobusu.
- Nawet mnie nie prowokuj – Koleś mimo wolnego obok miejsca, stał przed nim i trzymając się jedną ręką uchwytu, bujał na wszystkie strony.
- Wracamy do domu, bierzemy rowery i śmigamy w nasze rejony – Pastuch uśmiechnął się.
- Powiedz mi Pastuch, czy ty jesteś normalny? Czy na tobie nie robi żadnego wrażenia fakt, że znikła moja dziewczyna? Że dostaliśmy od kogoś wpierdol? – Koli nabierał kolorów.
- Wszędzie są bandyci, taki kraj. Kibole i anabole. – gruby starał się bagatelizować, wyglądając przez okno.
- Jak ty wszystko potrafisz spłycić.
- No nie! – Pasta podniósł głos, aż siedząca obok kobieta odwróciła się do niego – Ty za to jesteś głębinowcem myślowym. Znów zaczynasz robić jakieś poszukiwania. Najpierw Max, teraz ta dziewczyna – dokończył z pogardą.
- Ona ma imię.
- A do tego wszystkiego latamy po obcych domach i szukamy na tynkach śladów obcych cywilizacji – zakończył z drwiną.
- Czy tobie się wszystko pomieszało? – Koleś pochylił się nad nim, a kiedy gruby nie zwracał na niego uwagi, usiadł obok Pastucha i zaczął głośniej – Jeśli straciłeś pamięć to powiedz. Nikt tu nikogo nie zmusza.
- Straciłem pamięć? – Pastuch podniósł się i kiwał nad przyjacielem – Jeśli już cokolwiek straciłem, to wiarę w przyjaźń.
- Znów zaczynasz?
- Niczego nie zaczynam, tylko ty znów zaczynasz sam, jakieś tajemnice, cuda na kiju.
- Chyba jednak to nie ty tam byłeś Pasta – rzekł Koleś stając obok.
- Ale magia minęła. Życie jest tutaj.
- Cytujesz swoją ciotkę – Koli rzucił krótko.
- Nie! – syknął do niego wyraźnie poirytowany – Mam własne zdanie o podnoszeniu przedmiotów bez ich dotykania i wyginaniu łyżeczek opuszkami palców.
- Gadasz jak mój tata – Koleś drwiąco próbował się zaśmiać.
- Nawet go nie znałeś – Pastuch nasrożył się i nie odrywał wzroku zza mijanych budynków – Uciekł pewnie jak ci wszyscy super ojcowie. Jak tchórz.
- Nie mów tak – Koli stanął przy drzwiach i czekał aż autobus zatrzyma się na przystanku.
- Na pewno poznał jakąś dziwkę i uciekł a nią, a ty teraz musisz odgrzebywać popiół.
- Nie mów tak – powtórzył blondyn i kiedy drzwi uchyliły się, wyskoczył na chodnik. Gruby wyskoczył za nim szedł dwa kroki za nim.
- Uciekają jak tchórze, zostawiają swe rodziny, jak kundle biegają za sukami z cieczką – grubas nie dokończył, bo pięść Kolesia zatamowała jego słowotok. Po pierwszym ciosie nastąpił drugi. Pastuch się nie bronił. Upadł na kolana i zakrył rękami. Koleś pochylił się nad nim, pociągnął go za włosy, odginając głowę całkowicie do tyłu.

czwartek, 4 marca 2010

Elizabeth Woodward otrzymała list od doktora Snake'a

Już kompletnie tracę zmysły. Dotarłem do notatek, które robiłem ponad osiem lat temu i wynika z nich, że już wtedy pojawiła się tam Sienne Ramones. Dziewczyna Cornela Cummings’a. Przeoczyłem to, bo byłem pewny, że to jakiś drobiazg, a było to przy okazji wręczenia koperty Cornelowi, przez inspektora North’a. Po kolei wyglądało to tak, że jak Max zniknął po raz drugi, kiedy Cornel i Tony rozpoczęli poszukiwania, ktoś ich napadł i dotkliwie pobił. Razem z nimi była właśnie Sienne. Oni skończyli na komisariacie, a jej nie można było kilka dni odnaleźć. Dopiero North ją odnalazł w jednym ze szpitali Royal Hospital niedaleko obecnego Stepney.
I to było normalne dla mnie, ale ja opierałem się przede wszystkim na tym, że to właśnie wtedy, do szpitala przyjechał zaalarmowany Cornel i po wizycie u nieprzytomnej Sienne, otrzymał od North’a kopertę. W tej kopercie były materiały z przesłuchań tych ludzi, którzy znali i pracowali z Banarym. Był tam także kopie papierów z Trenton School. Ale najważniejszym był list, jaki napisał doktor Thomas Snake do matki Maxa. Elizabeth Woodward. Teraz go czytam i czytam i czytam. Snake wiedział o Krainie. Wiedział, że możliwa jest taka „aranżacja” neuronów, by wytworzyć wspólne miejsce, w którym te impulsy umysłów się spotkają. U nas to nadal kompletna fikcja, choć medycyna snu już nie wyklucza takiego przypadku. Wkrótce spotkanie z doktorem Wichniakiem. To pierwsze pytanie jakie mu zadam po tylu miesiącach, kiedy ostatnio się z nim wiedziałem.
Tak czy inaczej, znów rozdziały dotyczące poszukiwać Cornela muszę odłożyć. Zatem 9 i 11 stoją i czekają. UFF.

środa, 3 marca 2010

samobójstwo nie jest etapem życia

Nim skrzywdzisz samego siebie, opuść na chwilę powieki… opuść. Zrozumiesz to, co usłyszysz jak zdecydujesz się wrócić. Kiedy przejdziesz i odkupisz… wszystkie błędy… zrozumiesz, dlaczego należy „otwierać swoje życie, za każdym podniesieniem powiek”. To te przesłania przecież, które słowami Sagasa… wypowiedział Siwiec o ile pamiętam do Maxa, kiedy już po raz drugi stawał do swego powrotu.
Wczoraj dosyć długo operowałem na portalu w bezpośredniej wymianie zdań z czytelniczką, która jest za połową książki i zadaje dziesiątki pytań. Oczywiście nie mam jej zgody, by to upublicznić (mimo, że portal jest do cna publiczny) – ale jednak dziś rano, teraz myślę tak samo. Po pierwsze, by starać się podczas czytania nie zadawać sobie, ani nikomu innemu tylu pytań… powinno się wytrzymać. I nie mam na myśli pytań, ile w tym prawdy, ile fikcji, która część jest prawdziwa, a która wymyślona. To już rozstrzygaliśmy wespół na forum, że po przeczytaniu książki, te pytania znikają całkowicie. Przestają być potrzebne. Jednak wczorajsza portalowa rozmówczyni, jak mniemam jest osobą młodą, bo Jej pytania dotyczyły oderwania się od rodziców. Ona chce im pokazać, że się mylą w jej wychowaniu, że mylą się stosując ciągłe zakazy itd.
Dużo pytała o los Maxa, który jest losem trudnym, i czym tak naprawdę jest ta Kraina.
Nie mam zamiaru odpowiadać teraz na to, czym jest Kraina, i wczoraj także nie odpowiedziałem, ale każdy odbiera to miejsce inaczej. Wczoraj pierwszy raz spytano mnie, czy naprawdę jest tak po popełnieniu samobójstwa… to mroczna, najbardziej mroczna część tej opowieści, najbardziej sprawiedliwa jak czytałem w niektórych recenzjach, choć była w styczniu czytelniczka, która napisała mi wprost maila, że jestem złym człowiekiem, skoro mimo tego, że ucieka się od straszliwego domu, to w Krainie człowiek musi przeżyć to jeszcze raz.
Nic nie mogę na to odpowiedzieć. Nic. Każdy odbiera Krainę inaczej. Jedni, że jest tylko symbolem, inni że jest tym obszarem reminiscencji, przez który każdy dojrzewający bądź starczy umysł musi kiedyś przejść. Refleksja to taki stan, który wstrząsa nami, wstrząsa osobowością… uruchamia taki stan, który nazywa się samoakceptacją… poziom jej zapewne nie jest wysoki, skoro doszło do zanegowania siebie… ale zwracam na to uwagę. Pytania o samobójstwo jest pytaniem ważnym dla młodych ludzi. Rozstrzyganie – kim jestem i czy jestem na właściwej drodze – jest bardzo ważne… ale samobójstwo nie jest etapem życia tylko jego końcem. Sam będąc nastolatkiem, a pamiętam to dobrze bo mam sterty swym pamiętników, pisałem w szkole średniej, że „urodziłem się, bo nie miałem innego wyjścia” – a w domyśle chodziło mi o nic innego jak tylko o to, że tak naprawdę nie mam wpływu na to, z kim żyję, jaki mam związek z rodzicami i kim oni tak naprawdę są, skoro mi rozkazują. Skoro jestem ja. Ja Jacek Roczniak, to ja sam o sobie stanowię.
To takie młodzieńczy bunt, który jest wpisany w każde dorastanie. Dzisiaj wiem, że to zależało tylko od rodziców. Ja młody człowiek mogę wszystko. Ja mam prawo do wszystkiego, a to wy rodzice macie mnie chronić i starać się okiełznać moje życie, moje pragnienia, moje wszystkie potrzeby i „wyskoki”.
Nic więcej nie mogę ci przekazać (nic bardziej już otwarcie) – moja wczorajsza portalowa rozmówczyni. Wiesz pewnie, że nie tylko młodzi ludzie tu zaglądają, ale proszę doczytaj spokojnie książkę do końca, a zrozumiesz na pewno, co miał na myśli Sagas, którym zacząłem ten dzisiejszy post.

wtorek, 2 marca 2010

sfera niewyjaśniona czy ukrywana...

Analizując poszczególne etapy zmiany fizjonomii czaszki, dochodzę do wniosku, że Banary musiał działać nie tylko środkami farmakologicznymi, ale także pewnym sposobem odkształcania powierzchni wapnia. To moje własne przemyślenia, ale oficjalnie tego nie podaję, gdyż nie mam żadnych dowodów. Nic oprócz przekonania, że ta część opowieści nadal póki co, musi zostać jeszcze w sferze niewyjaśnionej fantazji.
Zatem kiedy już myślałem, że wiem dokładnie, co zawierać będzie drugi tom, Syn Bobera, to teraz się znów waham. Jeśli pominę te wątki, jeśli nie rozwiążę tej sensacyjne (bądź co bądź zagadki) to później już tego nie zrobię. Ta historia się kończy w tym tomie Syn Bobera. Jest oczywiście część trzecia, ale ona dotyczy tylko dzieciństwa Bobera Banarego i jego ojca. Zatem obejmuje czasy o wiele, wiele wcześniejsze.
Te obawy mogę oczywiście zignorować tak, jak to zrobiłem podczas pisania Woodward’a, ale wiem od was czytelników, że pozostaje niedosyt tego właśnie wątku. Obawiam się jednak, że o ile mocno pracuję nad tym, by Syn Bobera był krótszy i zamknął się w 600 stronach, to już teraz wydaje mi się to mało możliwe, a co dopiero jak rozwinę wątek policyjnego śledztwa.
UFF.