piątek, 26 lutego 2010

by poznać...

Choć rzadko się modlę, to muszę powoli prosić o to, by moja książka nie zmieniła statusu i nie przewędrowała z półek „Fantazy” na półki „Dokument”. Zrobiłbym wiele, by to nadal była tylko fantazja (Kraina Pomylonego Dzieciństwa), obleczona kilkoma ważnymi faktami z życia bohaterów. To jednak, co kiełkuje teraz, - aż nie śmiem nawet ciągnąć tego wątku.
On przenosił płaski, dwuwymiarowy obrazek w trzy osie. X, Y i Z. Korzystał z trój wymiaru, by stworzyć najpierw swoją twarz, a później twarze dzieci. Kiedy określił już siatkę punktów w trój przestrzeni, mógł dowolne jego graniczne punkty poszerzać i powiększać anatomiczne pole… zmieniał swoją macierz głowy. Jak daleko stąd do zmiany fizjonomii czaszki - nie wiem. Ale niech tylko Bóg pozwoli mi dotrwać, by poznać tę tajemnicę.

czwartek, 25 lutego 2010

Cień

Nigdy tego nie robię, ale nie mogę tak obojętnie przechodzić obok pewnych głosów, dlatego ten poniższy fragment chciałem posłać pewnej studentce, która znalazła w Woodward’zie, cytaty i tak nietuzinkowo je zinterpretowała. Dlatego pozwolę sobie wyprzedzić fragmenty drugiego tomu i zacytować część listu piątego Maxa do Mude, (po wyjściu Maxa ze szpitala) - a który to wiersz już jest tekstem pewnej piosenki:

„Tak siedzę sobie w oknie, mam kilka lat.
Mniej lub więcej czuć bym chciał,
Szpitalny wącham mrok.
Pewności nie mam jeszcze, przebudzenie to czy co?
Czy może jedna z moich mar, co kluje się co dnia.

Cień to nie ty, to nie odbicie twe.
Popatrz jak zabiega byś, kochał znów i myślał z nim.
Gdy któregoś dnia, znów zagubisz się,
Wyrzeźbisz swą sylwetkę znów – taki rzuci cień.

Do mego domu teraz, nowe klucze mam.
W kieszeniach farby gorący smak,
By marzeniami ściany zlać.
Choć wiem, że wkoło te barwy, nie moim światem są.
To z mojej duszy ma bić blask, jak kolor następnego dnia.

Tylko ten cień, co ciemną stroną jest…
Nie będę nigdy błyszczał sam, bo we mnie i noc i dzień.
Stoję tak sam, wyglądam w siną dal,
Niepewność zastępuje tlen, lecz śmiało przepycham się.

Nie ufaj nigdy światłu, jeśli świeci w oczy!
Oślepia wtedy umysł twój, spycha refleksji mrok.
Nie ufaj nigdy światłu, gdzie klaszczą obce ręce.
Gdy wszyscy patrzą, powiekami chroń… tamten świat.

Upalne słońce dzieciństwa już powoli zachodzi,
Ale zimne cienie dłuższe są… na ciebie czyha mrok.
Jestem oczyszczony i tak bardzo prosty.
Niepokoi mnie tylko trochę cień, który ziewa obok mnie.”

środa, 24 lutego 2010

Odeślę mą duszę w każdą podróż, by tylko dotarła do ciebie.

Czy wolno mi upublicznić listy Maxa Woodward’a do Mude Corri?
Odeślę mą duszę w każdą podróż, by tylko dotarła do ciebie – tak pisał do niej wiedząc, że listy odbiera tylko jej matka. Max po wybudzeniu 20 listopada 1987 roku kilka miesięcy mieszka w Hammersmith. Przenoszą się na północ, do fabrycznej Leeds. Stamtąd pisze i szuka swej ukochanej. Zna jej adres i pisze jej listy, a właściwie wiersze, które może odczytać tylko jej matka… bo Malwy nie ma. Mude Corri nie wróciła stamtąd. Max wie o tym. Z Trenton School Max odebrał tylko Cornela Cummingsa. Malwy nie odnalazł. Malwy nawet nie szukał.
Max Woodward wiedział, że nie wszyscy stamtąd wrócą. Wiedział, że nigdy nie wróci stamtąd jego Malwa.

poniedziałek, 22 lutego 2010

KRAINA W UMYŚLE CZY UMYSŁ W Krainie?

Kraina Pomylonego Dzieciństwa to był główny motyw dla którego zająłem się powieścią i tą historią. Wiem Paulo, że oczekujesz ode mnie bardziej konkretnych i wręcz medycznych odnośników do tego, co dzieje się w mózgu takiego człowieka jak Woodward, ale ja nie jestem autorytetem w tej materii. Zaprosiłem do dyskusji doktora Wichniaka, psychiatrę który specjalizuje się w medycynie snu, ale na to spotkanie na forum musimy trochę poczekać. Jeśli chodzi o moją wiedzę to podkreślam, że Kraina jest tworem, jest medium które zaczyna funkcjonować w umyśle dziecka na splocie kilku okoliczności.
Po pierwsze, najważniejszym czynnikiem jest jego podstawa fizjologiczna, a więc ta część neuronów, które obumierają po fizycznym urazie mózgu. To jest to, co mnie interesowało najbardziej. Wiem już z waszych uwag, szczególnie z prasowych recenzji, że najfajniej by było gdyby cała książka dotyczyła wątku sensacyjnego, ale przykro mi, to nie dlatego napisałem tę książką. Wątki sensacyjne są dla mnie wtórne albo nawet pewnym tróizmem. Mózg i działający za jego pośrednictwem Umysł – to jest to, co mnie najbardziej interesuje.
Przedmieścia Przeznaczenia to obszary mózgu, Drwale Losu to konkrete procesy osobowościowe. Nie mogę tu więcej pisać, gdyż czytają to także osoby, które są przed czytaniem powiesci. Ale chętnie będę rozwijał te wątki w Kulisach. Tam także możemy dyskutować pisząc komentarze. Każdy wie, że ta książka ma kilka poziomów. Jednych interesuje tylko Bober „grzebiący" przy dzieciach a innych, jak ciebie Paulo, interesuje Kraina i jej poziom, w którym ukryłem procesy umysłowe, rozwijanie cech czy w końcu, najbardziej mnie pasjunąjącą: migrację osobowości. Migrację osobowości w uszkodzonym mózgu.
Do tego dochodzi ta część, którą ja nazywam zachowaniem samobójczym, czyli to wszystko co powoduje, że naruszony zostaje najważniejszy instynkt, działający „ponoć” poza racjo – czyli poza rozumem. Mam na myśli instynkt samozachowawczy. Chęć i próba przetrwania jednostki za każdą cenę. A tu przypadki, które całkowicie temu przeczą. Jednostka, człowiek chce i czuje, że może sam siebie unicestwić. Kraina Pomylonego Dzieciństwa to stan umysłu, pewna przestrzeń w której zaczyna funkcjonować osobowość. A dla ciebie? Dla was? Czym jest Kraina?

Czy Kraina Pomylonego Dzieciństwa naprawdę wychowuje dzieci?

O ile ostatnie dni tylko spoglądam w konstrukcję fabuły, i uporałem się chyba już ostatecznie z tym: ile wątku sensacyjnego ma być w SYNU BOBERA to teraz utonąłem znów z wątkach Kolesia, który poszukuje swego przyjaciela. Serio mówię, że tonę we wszystkim, czego się nie dotknę w tym tomie. O ile Woodward był prosty w konstrukcji wątków i ich fabularyzacji: wiedziałem cały czas co piszę, cały czas kontrolowałem poczynania bohaterów, to w Synu Bobera wymyka się wszystko spod palców. Nie tak łatwo napisać czy ostatecznie rozstrzygnąć, dlaczego Koleś nie wrócił do Krainy za Maxem i dlaczego poddał się w końcu badaniom doktora Snake. Tak trudno to ujarzmić jeszcze w kontekście warstwy faktograficznej. No i na koniec jeszcze Kraina, do której się nie wraca, od której raczej się ucieka. Symbolika Krainy Pomylonego Dzieciństwa jest trudniejsza teraz. Musi ustami i oczami Drwali Losu ustosunkować się do Maxa, który naruszył wszystkie reguły.
Kraina jak piszecie na forum, to miejsce w które wiele z was wpycha swoje dzieci. Jak nazwać rodziców, których dzieci robią to drugi raz?

czwartek, 18 lutego 2010

stany obce

„… ale ślepcem życia pozostałem i trwale powieki do brwi umocowane, bo karą za śmierć jej, moje wieczne oglądanie tego świata bez niej jest...”
„Listy do Malwy”. List Drugi. Leeds, 18 listopada 1987 roku, fragment

Nie pisałem dziś nic… Nic. Wydrukowałem rozdziały parzyste z Maxem. Patrzę w moduły… ciężko. Coraz częściej wchodzi i w dodatku się rozrasta wątek tej osoby, która pomogła Maxowi przenieść się do Krainy po raz drugi. O ile trzecia postać związana jest bezpośrednio z rodziną Bobera Banarego, o tyle czwarta postać to ktoś zupełnie inny. Wiem, że jesteście czujni i od razu zwracacie mi uwagę, i potwierdzam, że Max nie przeniósł się sam. Musiał mieć innego Terrusa. Ale nim to zrobił, te listy do Malwy… przeczytanie ich w całości jest niemożliwe. Ten ból się przejmuje. Choć to poezja raczej bardzo osobista, i którą uważacie za patos, ale przecież analizując listy i szczególnie wiersze nastolatków, wiersze pisane przede wszystkim dla siebie samego, to Maxa patos to zupełnie nic. Na tle całej opowieści, bądź co bądź poważnej, ów miłość mocno odstaje formą i użytym liryzmem… a nawet jego wysublimowaną odmianą, jednak to co znajduję teraz w listach do Malwy, to dopiero frazy z końca świata. Czasami martwi udają śpiących… już nawet tego nie biorę w cudzysłów, bo Kraina zmieniła i jego uczucia i język, którego używał, by to tamtejsze życie opisać. Problem w tym, że po powrocie, po wyjściu ze szpitala, język ten nie za bardzo się zmienił.
Spisane jako Dziennik, 18 lutego 2010 roku.

poniedziałek, 15 lutego 2010

w trzeciej osobie

Chyba już ostatecznie dokonałem modułowego podziału tego, co ma się znaleźć w drugim tomie. Moduł to taka moja nazwa własna, czyli podział rozdziału na części. (nie mylić z wątkami)
Jest 20 rozdziałów. Cały czas myślę nad ostatecznym zakończeniem, gdyż mam dwie opcje. Finalne określenie roli Maxa czy domyślne określenie jego końca.
W przypadku Woodward’a to wiedziałem dużo wcześniej, jakie będzie ostatnie zdanie książki. „Pana syn wie, o co pytam”.
I przez pierwsze tygodnie piszę kilka rozdziałów równolegle… i przeważnie zawsze wątkowo (tym razem). Zaczynam ostry wątek Kolesia już w drugim rozdziale i dalej we czwartym i dopiero w siódmym. I dalej już w nieparzystych do końca powieści. Czyli faktycznie piszę teraz trzy rozdziały równolegle. Drugi, Czwarty i siódmy. W drugim rozdziale jest tak domowo. Pachnie Woodward’em jeszcze. Po prostu pachnie. Pastuch mieszka u ciotki, Koleś jest nadal u babci (do której odwiózł go Max w 25 rozdziale Woodward’a).
Mimo, że dziś wstawałem na zdjęcia po czwartej rano, to wczoraj o 22:40 jeszcze wybrałem się na spacer. Prószył śnieg. Kompletna cisza. Gdzieniegdzie samochód. W oknach paliły się światła. Taki spokój. Ale wyciszenie nie przyszło i jeszcze długo nie przyjdzie. Do zakończenia pisania będzie ciężko i duszno. Mogę to porównać tylko do tego, jakby coś cały czas waliło do mnie tak, od środka. Ciągle się dopomina, by myśleć o historii by o niej pisać. Pisarz pewnie nad tym panuje, jednak ja nie daję rady. Nie znam takich mechanizmów obronnych. Znów intuicyjnie tylko czuję, do jakiej granicy mogę się zbliżyć opowiadając to, co zrobił Koleś.
Trochę mi lepiej, bo wątek Kolesia piszę w trzeciej osobie (narracja), za tem piszę o nim… jako o nim. Nie jako ja. Tak jest dużo prościej dla mnie. Oczywiście nie ma Kolesia przemyśleń, a tylko działanie, ale mimo wszystko jest prościej.
Spisane jako DZIENNIKI, 16 lutego 2010.

czy Max dotarł do Malwy...

- Ale ja nie chcę do tego wracać – powiedział twardo, stając przy oknie.
- Będziesz jednak musiał – podniosła się, oparła plecami o szafkę i sięgnęła spod poduszki kartkę. Wyprostowała ją i podała chłopcu. Na kartce był naszkicowany Cornel.
- O Boże – zdołał tylko powiedzieć i przysiadł na łóżku. Nie podnosił długo oczu. Babcia milczała, po czym chwyciła go za rękę.
- Musisz mi powiedzieć kto był w naszym domu… po co zostawił twój rysunek… - poprawiła się do pozycji siedzącej – Bo to nie wygląda na żart, jak demolują mieszkanie, wyraźnie czegoś szukając. Znów mi powiesz, że to przypadek?
Cornel westchnął głęboko.
- Ten szkic to nie przypadek – wstał, wiercił się chwilę. Kilka razy z niedowierzaniem kiwał głową.
- Naprawdę będzie lepiej jak powiesz.
- Ale po co mam ci opowiadać baśnie? Zrozum babciu, ja sam w to nie wierzę. Wyparłem to. Nie chcę do tego wracać. Mam dom, mam ciebie, kocham Sienne… nie potrzebuję do tego wracać.
- Posłuchaj mały. Ty pewnie nie, ale ktoś inny do tego wraca jak widzę… powiedz. Będzie ci lżej.
- Taki sam szkic mieli Strażnicy Zwątpienia jak szukali Maxa. Dopadli nas gdzieś w okolicach Głębokiego Lasu.
- To faktycznie brzmi bajkowo, ale w kontekście tego co piszą w gazetach, to zaczyna być mało śmieszne.
- Tropili nas od momentu, kiedy Bober wszedł do Krainy – zaczął nerwowo – Nie wiedzieliśmy, że to w ogóle możliwe, ale miał ze sobą szkice. Rozesłał tych skurwysynów by nasz szukali. A później, kiedy nas znaleźli, oszczędzili tylko Maxa. Ja z Pastim trafiliśmy do makabrycznego miejsca… a Malwa tam właśnie umarła.
- Co? – krzyknęła – Chyba jednak nie chcę tego słuchać.
Nakryła się kołdrą i obróciła w stronę okna. Koleś nie poruszał się. Zastygły w gorzkiej pozie przymknął oczy i ciężko wypuszczał powietrze.
- Muszę ci powiedzieć, nie mogę się powstrzymać, ale muszę ci coś opowiedzieć - odezwal sie ze lzami w oczach - Mój przyjaciel tam wrócił. Dlatego tak o niego się boję.
- Jeśli to prawda Cornelu, musisz być bardzo ostrożny. Bardzo. I chyba uważam, że nie powinieneś nic robić, bo chyba nie będziesz mógł mu pomóc.
- Babciu.
- Zrozum. Nie chcę byś zrobił to jeszcze raz. Nie możemy o tym zapominać, choć pewnie byś chciał. Musisz o tym sobie przypominać po to, by tego nigdy już nie zrobić.
- Jak wyszedłem ze śpiączki… byłem taki samotny. To on przyjechał do Trenton. To on przywiózł mnie do życia… do ciebie. – mówił Cornel pocierając nos.
- Pamiętam synku… - chwycila chusteczę i wytarla nos - Nigdy tego nie zapomnę.

KONIEC CYTATU
"SYN BOBERA" Prace fabularne, rozdzial 7, fragment.

piątek, 12 lutego 2010

Figurka Bobera

- Czemu tak się troszczycie o niego? To przyjaciel? Kolega? Chyba nie znacie się w ogóle? – North patrzył przed siebie.
Pastuch chciał coś powiedzieć, ale Kolo szturchnął go wymownie i sam odezwał się głośno:
- To prawda, ale dużo słyszeliśmy i te gazety… wie pan.
- Bzdury w tych brukowcach – plunął na podłogę – Kiedyś to były rzetelne informacje, teraz gówniane swądy… tylko. – zadumał się znów – Ale sprawa Woodward’a była najgorsza jaką miałem. Najgorsza.
- Dlaczego najgorsza? – cicho spytał Pastuch.
- Przez tego starucha. Chłopak bogu ducha winny, ale ten Banary.
- Przez starucha…? – Koleś starał się udawać zdziwienie, puszczając oko do grubasa.
- Jak ponad trzy lata temu Max skoczył z dachu, przyjechaliśmy na jego posesję – North oparł się o ścianę i odpalił papierosa - Parę dni później okazało się, że Bober zrobił to samo. w super skomplikowany sposób, przy pomocy niesamowitej maszynerii… wybrał się gdzieś tam… to idiotyczne. Wiele śladów prowadziło do Trenton School. To dziwna nazwa wymyślona przez dzieci. Z początku, kiedy przeglądałem te nieliczne rzeczy które po nim zostały, wszędzie była ta nazwa, Trenton, dopiero później skojarzyłem, że chodzi o Cromwell House. Pojechałem tam. W ogóle dziwna ściana niepamięci. Nikt nic nie wie. Żadnych informacji. Pan Banary to jakby ktoś, kto nigdy się nie urodził. Były jakieś karty przyjęcia, czy karty pobytu… z nich się doczytałem o dziwnym przyjęciu pewnego młodego dziecka. Widziałem nawet zdjęcia, jak siedzi na wózku. Ale to było tuż po wojnie, chyba 1947 rok. Niesamowite rzeczy znalazłem w karcie. Tylko nigdzie tam nie było nazwiska Bober ani Banary. Chodź tylko on odpowiadał rysopisowi. Ale dane były o niejakim Johny B. Commander. Nic mi się znów nie kleiło, bo jak zacząłem zbierać dane osobowe, to ustaliłem, że Johny B. urodził się… uwaga w roku 1805… czyli w momencie przyjęcia do sierocińca, bo wtedy Cromwell House był sierocińcem…. że trafił tam mając sto czterdzieści dwa lata. I jak dla mnie to już było za dużo.
- Pan nie wierzy poruczniku? – spytał po żołniersku Pastuch.
Drzwi huknęły. Ktoś uderzył od wewnątrz czymś metalowym. Do zamka trafił klucz i po chwili wszyscy weszli do środka. Inspektor przywitał się z salutującym mundurowym i skierowali się schodami w dół.
- Nie. Ja nie wierzę, ale – odwrócił się nagle do Kolesia, kiedy byli na poziomie piwnicy - Ale… był tam Snake. Dziwny gość. Psycholog bajkolot, jak go przezywalismy. Tłumaczył nam o zapadniach, tłumaczył dlaczego Bober musiał upaść w dół, dlaczego leżała na nim jakaś drewniana figurka, zresztą nadal tu jest. Pastuch zbladł i powoli się zatrzymywał. Koleś od razu to spostrzegł, przyjrzał się na coraz wolniej stąpającego grubego, który przymknął oczy i jakby chciał coś w sobie zatrzymać. North rozmawiał z mundurowym o bieżących sprawach. Po chwili Pastuch wyprostował się i głośno wypuścił powietrze. Z wielkim podziękowaniem spojrzał na Kolego, który rozglądał się na wszystkie strony.
Po obu stronach, za gęstą siatką, na regałach po sam sufit, poukładane były setki rzeczy, pudeł.
Podeszli do końca korytarza i skręcili w lewo. Wąska ścieżka zawężała się. W końcu zobaczyli, dodatkowo oświetlony, boczną lampą podest.
- Oto jest – powiedział strażnik. Pastuch aż zamknął oczy. Koleś wydał z siebie diaboliczny dźwięk bólu. Na wysokim postumencie, za szklaną przesłoną, stała drewniana figurka starca. Miała trzydzieści centymetrów wysokości. Postać była naga.
KONIEC CYTATU
"Syn Bobera" w pracach fabularnych, Rozdzial 4, fragment

czwartek, 11 lutego 2010

mary...

Trochę już spokojniej. Mimo, że tak bardzo i najwięcej psioczę na tę stronę faktograficzną, to jednak wątek sensacyjny, za który uważam relacje Pasha ze swym ojcem Banarym, to ten wątek pisze się najlepiej. Wczoraj jednak przyszła samotność. Nie zwykłem pisać do ludzi o tym co czuję, jak piszę o Krainie i o Maxie. Nie wiedziałem, że można z kimkolwiek się tym podzielić. Wczoraj rozpisywałem życie i bytowanie Maxa w Krainie. Teraz. Po tym wszystkim co się stało. Po tym wszystkim co zrobił, zrobił tam. Mam na myśli Kowala i swoją Malwę. Jest tak wielkim, samotnym człowiekiem, choć nigdy nie był samotnikiem. Sprawił tyle zła. Tam w Krainie. Zło, czyli zdrada i to gigantyczne poczucie winy, które przeniosło się z nim do realnego świata… po wybudzeniu. Max Woodward. Pisałem wczoraj fragmenty jak Max poznał Sienne. Wiem Hannuszka, że obiecałem, że nie powiem, ale tak trudno mi zrozumieć Maxa teraz. W tej drugiej części. W tym wszystkim co mam go teraz. Znów tak blisko. Już pisząc Woodward’a wiedziałem przecież, że Max zrobi wszystko by wrócić do Krainy… jednak byłem pewny, że znam jego motywy, że znam powody.
Już w drugim rozdziale „Syna Bobera” – niespokojny Koleś i Pastuch jadą do Leeds, gdzie Max przeniósł się chwilę po wybudzeniu. Koleś rozmawiał z matką Maxa i to co powiedziała Elizabeth mnie tak strasznie przygnębiło. Jak matki mogą być tak daleko od swych dzieci… wiem, wiem że teraz powinien napisać więcej, ale nie robię tego sztucznie. To nie żadna sztuczka na zaostrzenie chęci na dalsze losy Maxa. Ja po prostu z tym obcuję na takim poziomie, jakby on mieszkał dwie klatki dalej… jakbym go znał i nagle go zabrakło. Jakbym ja sam był tym Kolesiem, Cornelem Cummings’em, który traci swego przyjaciela, a tak naprawdę swego wybawcę. Nie raz pisaliście, że w Woodwardzie scena jak Max przyjeżdża do Trenton i wchodzi do pokoju, w którym Koli stoi przy oknie i bawi się samolotem. Ja także pisałem to mocno wzruszony. Mocno. I później jak go ratuje…wywleka z sierocińca. Długo mnie męczyła ta scena. Ta książka, ten Woodward ma wiele mar, które naskakują na mnie jako autora i tego, który z tym żyje. Ale nie dziś już w tym dzienniku o tym. Sam chętnie wrócę na moment do tamtego dnia, kiedy Max wsiadł do tego autobusu 309 i dojechał do miejsca, którym potwierdziło się, że losy i zdarzenia z Krainy, przekładają się realnie na życie wśród ludzi.

„Woodward” rozdział 25 fragment.

„Tyle mam nadziei w rękach, którymi trzymam się drążka, aby nie upaść podczas jazdy. Blisko przykładam nos, by ten dzień nie uciekł gdzieś, za każdym zakrętem mniej się martwię. Coraz pewniejszy jestem, że zaraz będzie ten przystanek. Wysiądę, podniosę głowę do góry i wreszcie zobaczę. Odnajdę.
Wyjechaliśmy poza miasto i nadzieja zaczęła obumierać. Byłem przekonany że znów pudło. Nie chciałem się przed sobą przyznać do tego, co chciałem w tym Trentom School odnaleźć. Nie wyzdrowiałem, zacząłem wierzyć w to, co powiedział ojciec. Wąska asfaltowa droga. Przy niedużym mostku bus się zatrzymał. Wysiadła pani z dzieckiem i zostałem sam. Kierowca ruszył, a ja wytarłem w spodnie spocone dłonie. Wkrótce pędziliśmy jak osobowym po autostradzie. To już na pewno do zajezdni. Zrezygnowany położyłem się na tylnych siedzeniach i wyglądałem przez okno. Mijane pola i drzewa migały jak na filmie puszczonym w przyspieszonym tempie. Nagle ujrzałem dwie wieże, wyłaniające się zza zakrętu. Czerwone baszty z podwójnymi wieżami, o ostrych krawędziach, schodzących się ścian. Ledwo nabrałem powietrza. Przełykałem ślinę, próbując przepchać ją przez ściśnięte gardło.
Autobus zjechał z szosy na żwirową drogę. Zatrzymał się przy samej furtce. Stanąłem przy drzwiach, ale kierowca nie otwierał. Spojrzałem w jego stronę. Nasze oczy spotkały się we wstecznym lusterku. On przeniósł wzrok na drzwi wejściowe do budynku i znów na mnie. Ale nadal nie otwierał. Mijała kolejna minuta. Nie śmiałem się odezwać. On ciągle popatrywał, to na mnie, to na wejście. Przyłożyłem nos do wąskiej szyby i wpatrywałem się budynek. Był długi, dwupiętrowy, z dwiema basztami po bokach. W oknach na piętrze nie dostrzegłem nikogo, za to przed furtką, zobaczyłem wyryty w płycie chodnikowej napis: Trenton School.

Po jednym schodku. Na ścianach czarno–białe zdjęcia. Wszędzie dzieci. Pojedynczo, w parach i całymi grupami. Coś się ze mną działo. Krtań paliła, piekły oczy. Spociłem się pod pachami. Nie miałem odwagi przyjrzeć się fotografiom. Wszedłem na górę. Środkiem długiego korytarza biegł dywan, mocno wysłużony. Odruchowo skręciłem w lewo. Szereg drzwi. Bez zastanowienia stanąłem przy drugich. Przyłożyłem do nich ucho. Cisza. Nie, jakieś szuranie. Nacisnąłem klamkę i uchyliłem drzwi. Zalane łzami oczy z ledwością pozwoliły dojrzeć sylwetkę przy oknie. To był on. Trzymał w ręku samolot, dwupłatowy, ze śmigłem na samym przodzie, i wychylał się przez okno. Nie widział mnie. Zrobiłem krok do przodu. Deska zaskrzypiała pod moją stopą. Odwrócił się. Otworzył oczy i rozdziawił usta. Samolot wypadł mu z ręki. Uśmiechał się. Mnie lały się łzy, a on się uśmiechał. Rozpoznał mnie. Widział mnie. Wpadłem w jego otwarte ramiona. Ściskałem go kurczowo, szlochając. Po dłuższej chwili dopiero wróciły myśli.
– Kolo... – wyszeptałem, a on potaknął głową. – Kolesiu, to na pewno ty? Dotykałem go, szczypałem. Potrzymałem za ucho. Odgarnąłem mu włosy znad brwi. On też sięgnął do moich włosów, rozgarniał je, jakby czegoś szukał, a kiedy dotarł palcami do skóry, pomasował ją i jego oczy uśmiechnęły się jeszcze mocniej.
– M a x – powiedział.”
KONIEC CYTATU

wtorek, 9 lutego 2010

kto podrzucił młodego Bobera Banarego?

Brnę i brakuje mi tlenu. I choćbym nie wiem jak chciał, to muszę grzebać się w przeszłości Bobera, by dowiedzieć się czegoś więcej o Pash’u. Szukając po matce… po nazwisku Pash, to nigdzie nie ma nawet wzmianki. Jest co prawda nazwisko Asaph, ale to chyba tylko literówka. Grzebiąc w historii Bobera jako niedoszłego ojca, muszę się cofać do jego młodości. Do młodości Bobera Banarego. Pomocne są choć trochę fotografie, które częściowo zamieściłem w Woodward’zie. Ale te tropy gdzieś pełzną w jakiś makabrycznie dziwny kraniec. Otóż by znaleźć tego kogoś, kto podrzucił Bobera Banarego w 1918 roku (wiosną lub latem) do Cromwell House, muszę grzebać znów w jego metrykach. Ale niczego takiego nie ma. Są karty przyjęć i karty leczenia, ale tam jest kompletny chaos. Chaos. Nie daję rady. By to wszystko ogarnąć i nadać temu logiczny sens… choć trochę czasowo usystematyzowany, muszę przyjąć… nielogiczne i anty czasowe warianty, a to już jest daleko poza budowaniem rzetelnego kręgosłupa dokumentacyjnego.
Spisane jako Dziennik dnia 9 lutego 2010 roku.

Tylko na prosbę osoby, która bardzo cierpi i czeka w piatek na decyzje o operacji, zamieszczam fragment tegoż wlasnie sfabularyzowanego fragmentu. Ten fragment nie jest czescią "Syna Bobera", gdyż traktuje o czasach, kiedy Bober mial kilka lat. Ten fragment pisalem, kiedy wydawalo mi sie, ze od tego wlasnie momentu zaczyna sie ta historia.

"FVG" rozdzial 2, fragment.


"Dorożka pędziła pustą kasztanową aleją. Przy szpitalu Cromwell House wybrzmiewały pojedyncze odgłosy bomb. Woźnica sprawnie omijał leje po wybuchach. Zatrzymał się ostro przed wjazdem do czerwonego budynku, którego podwójne wieże górowały nad wschodnią częścią Londynu. Zatrzymane konie, stały niespokojnie. Był świt. Rozgrzane ciała zwierząt parowały siną mgłą. Dokoła nie było żywego ducha.
Kiedy nalot ucichł, z wartowniczej budki szpitala wyszedł mężczyzna. Podszedł do bramy, przyglądał się chwilę, po czym włożył w zamek klucz i przekręcił go dwa razy. W tej samej chwili, drzwiczki dorożki uchyliły się. Sędziwy mężczyzna, ubrany w kosztowne i nienagannie wyprasowane rzeczy, z trudem wysiadł. Woźnica zawinął lejce na pręcie hamulca i chciał zeskoczyć, ale starzec kiwnął do niego zakazująco, po czym spojrzał w stronę szpitala. Wartownik nie spuszczał z niego wzroku. Starzec pochylił się do środka i po chwili wyciągnął z niej zawiniętą w koc postać dziecka. Podrzucił na obu rękach i z wielkim trudem doniósł do samej bramy. Kiedy napotkał pytający wzrok wartownika krótko rzucił:
- Otwieraj.
Mężczyzna wykonał polecenie, a stary położył ciało chłopca na piasku. Onieśmielony wartownik podbiegł do stróżówki, sięgnął po papier i pisadło, wrócił do starego, który napisał imię i nazwisko. Zerwał się wiart zagłuszając kilka zdań, które wymienili.
- Jeszcze data proszę pana – pouczył go mężczyzna. Stary podniósł okrągłe binokle i we wskazanym miejscu wpisał: 29 sierpnia 1918 rok, po czym przyklęknął przy chłopcu i cicho powiedział:
- Trzymaj się – wstał, włożył wartownikowi do kieszeni płaszcza plik banknotów, wsiadł do dorożki i w pośpiechu odjechał.
Wartownik stał przez chwilę jak sparaliżowany. Kilka razy spojrzał za oddalającym się powozem, po czym pochylił się nad leżącym chłopcem, odgarnął róg koca, którą przykryta była twarz.
Otwarte oczy wpatrywały się w niego. Chłopiec mógł mieć piętnaście, może szesnaście lat. Miał gładką skórę, krótki nos i wąskie usta.
Mężczyzna spojrzał po całej jego sylwetce, i odskoczył nagle z przerażeniem na twarzy. Chciał krzyknąć, ale przypomniał sobie o kieszeni. Włożył rękę, wyciągnął pieniądze i uśmiechając się liczył pogwizdując. Wrócił wolnym krokiem do swej butki i podniósł dzwonek. Potrząsnął nim dwa razy. Po chwili, wysokie drzwi wielkiego budynku otworzyły się. Odziana w obszerną, granatową chustkę w pielęgniarskim uniformie, szła kobieta. Miała około czterdziestu lat. Spod ścisło zawiązanej opaski, wystawały lekko kręcone, jasne włosy, mieszające się z siwymi kosmykami.
Kiedy podeszła do mężczyzny, ten ruchem głowy wskazał na leżącego chłopaka. Rzuciła mu pogardliwe spojrzenie i oboje zbliżyli się do niego.
- Co to? – spytała kobieta niskim głosem.
Mężczyzna zmieszał się. Zacisnął w kieszeni dłoń i powoli odpowiedział: - Podjechała dorożka. Ja byłem za szpitalem na obchodzie. Później zobaczyłem to.
- Nawet kłamać nie potrafisz Finn – powiedziała pochylając się nad tobołkiem – Chrapałeś jak zwykle. Tyle z ciebie pożytku. Nie wiem po co ten nasz ordynator cię trzyma – i odgarniając chustę wyciągnęła zza paska sukienki rękawiczki. Naciągnęła je i dotknęła szyi młodzieńca - Możesz wstać? Jesteś chory? – powiedziała do chłopaka, który przewracał oczami na wszystkie strony – Rozumiesz moje słowa? – zakończyła delikatnie unosząc jego głowę.
- Kannst du aufstehen Junge?- odezwała się po chwili nienagannym niemieckim - Hoerst du mich?Nick bloss, dass du mich verstehst.
Chłopiec świdrował ją bystrym spojrzeniem. Co jakiś czas przerzucał wzrok na wartownika, który gładząc nieogolone policzki, próbował gestem twarzy pomóc mu wstać.
- Siostro Masterson – mężczyzna przekładał niecierpliwie nogami – Nie wiem jak to się stało. Po prostu nagle go zobaczyłem. Ale na pewno jest zdrowy.
- Nie ma pewności czy zdrowy. Nie ma pewności czy to nie jest przypadkiem Niemiec – powiedziała obracając się do Finn’a – Tyle razy ci mówiłam, byś nie otwierał bramy bez zgody – i nałożyła szarą maskę, która zasłoniła nos i usta. Dała wartownikowi znak i podnieśli go do pozycji siedzącej.
- Powoli – instruowała fachowym językiem – Może mieć coś uszkodzone, skoro tak leży bez ruchu.
Kiedy chłopiec usiadł, musiała podtrzymywać mu plecy, bo bezwładnie przechylał się na wszystkie strony. Siostra Masterson cierpliwie dotykała mu kręgosłup i żebra. Za każdym razem zerkała na jego twarz.
- Resztę zbadam w środku. Leć po wózek.
Strażnik znikł za murem. Po kilku uderzeniach i skrzypieniu nie naoliwionej osi, wyłonił się zdyszany, ciągnąc za sobą drewniany wóz, który z przodu miał tylko dyszel, a resztę tworzyła płaska jak stół powierzchnia do przewożenia. Podjechał pod klęczącą na bruku kobietę. Zablokował koło kamieniem, podszedł do chłopaka i chwycił na kostki.
- Dobrze, że chociaż to pamiętasz – powiedziała z lekkim uśmiechem – raz… dwa i trzy – chłopak był ciężki, bo siostra stęknęła dwa razy, nim położyli go płasko na dechach – Jedź powoli. Do metalowych drzwi od strony cmentarza.
Przytaknął bez słowa i po chwili znikli za głównym gmachem.
- Biegnij po Lisę. Pewnie jest jeszcze u siebie – nakazała kiedy przenieśli chłopca na stół obok którego leżały nakryte zwłoki starego mężczyzny – A potem zbudź George’a. miał tego biedaka wczoraj przewieźć do kapliczki.
Po kilku minutach do wysokiej, białej sali weszła młodziutka czarnulka: Lisa. Miała na sobie fartuch z czerwonym krzyżem na plecach. Pośpiesznie wiązała baretkę i chowała pod czerwoną kokardę, gęsty pukiel kruczo czarnych włosów.
- Ja go zbadam – powiedziała siostra Masterson, kiedy podeszła do głębokiego zlewozmywaka – Przyniosę szczepionkę. Nałóżcie maski.
Wyszła. Dwuczęściowe drzwi dygały na mosiężnych sprężynach. Znikła na piętrze. Lisa podniosła do góry prześcieradło i niepewnie spojrzała na siną twarz nieboszczyka.
- Wiesz – zwróciła się do chłopca, który leżąc na wznak, miał przechyloną głowę i wodził wzrokiem za dziewczyną – Szkoda mi tego Francisa – mówiła podnosząc ręce martwego starca – To był taki miły człowiek. Pomóż mi Finn – poprosiła wartownika – Bliżej wózek… Jezusie ile on przybył w tej nowej drodze – nadrzucili najpierw korpus, a później nogi.
- Czemu to robisz? – spytał spocony mężczyzna układając ręce i przykrywając staruszka po samo czoło.
- Mój Finie, miał to zrobić George, ale on ciągle jest zajęty – mrugnęła do niego okiem, a kiedy zauważył zmieszana dokończyła – Wiesz, ma wiele spraw.
Drzwi na półpiętrze trzasnęły i po chwili do sali weszła siostra Masterson. W rękach trzymała metaliczną skrzyneczkę, kilka białych bandaży i ciemną butelkę z czarną nakrętką. Postawiła wszystko na stole. Spojrzała na wyjeżdżającego wózkiem strażnika, a potem na podnoszącą głowę dziewczynę.
- Jest cały czas przytomny siostro Cecylio - powiedziała Lisa.
- Załóżcie maski kazałam – ryknęła z sykiem na końcu zdania – Przecież do podrzutek. Czy zmieniły się procedury od wczoraj? Czy wojna się już skończyła? A może coś przeoczyłam? – była wściekła – A co? George’a ma jakiś problem, że wszyscy muszą za niego pracować… - spojrzała na ciało staruszka, które wywoził wartownik - Zgłoszę do… do ordynatora Beuer’a … a teraz zostaw to Finn i wracaj do swoich zajęć.
- Oczywiście siostro – Lisa pokłoniła się i wyszła. Mężczyzna uczynił to samo. i po chwili pani Masterson została sama. Najpierw wykonała zastrzyk, później rozebrała chłopca do naga i instrumentalnymi ruchami posypywała go bielutkim proszkiem. Podnosiła ręce, przyglądała się pachom i skórze pod kolanami. Rozwierała pojedynczo palce u stóp i posypywała dokładnie każde miejsce. Chłopiec patrzył na nią, to znów wlepiał wzrok w sufit i rzadko przymykając powieki, trwał w milczeniu.
- Może teraz powiesz jak się nazywasz – przerwała ciszę ubierając go w męskie, o wiele za duże spodnie – No rozumiem, przyjdzie pora że będziesz musiał – podniosła go i przymierzyła koszulę. Opuściła go na plecy, chwyciła stojący na okiennym stoliku dzwonek i zadzwoniła dwa razy. Nie minęła minuta, a Lisa stanęła w drzwiach. Nałożyła maskę i podeszła pod samo
- Tak siostro Cecylio – odezwała się do pani Masterson.
- Muszę przynieść górę po kimś innym. Nie spuszczaj go z oka, w razie czego uderz tym – i nie czekając na odpowiedź, ściągnęła maskę i wyszła. Lisa objęła mu twarz obiema rękami i przechyliła głowę tak, by mógł ja całą zobaczyć. Znalazła w szufladzie gąbkę, namoczyła w wodzie i przyłożyła do policzków.
- Widzisz – mówiła do niego czule – Takie masz piękne usta i takie ładne włosy. Gdyby tak zmoczyć jeszcze tutaj, to można zrobić koronę. Widzisz mój ty mały królu? – obmywała mu czoło, powieki i uszy. Przekręcała głowę i uśmiechała się, jakby chciała mu pokazać oczami przyjaźń i to czego nie mógł usłyszeć – Bo ty nie słyszysz mój mały królu? Prawda?
Nowy przymknął powieki i długo ich nie otwierał. Nachyliła się nad nim i patrzyła, jak wdycha powietrze głęboko do płuc. Najpierw drgnęły nozdrza, broda odchyliła się do tyłu i klatka piersiowa uniosła się dosyć wysoko.
- Czy ja prosiłam byś myła podrzutka? – syknęła nieprzyjaźnie siostra Cecylia stając w drzwiach."

poniedziałek, 8 lutego 2010

tonę w datach, latach i faktach... tonę...

Jest wiele nieścisłości w informacjach o Pash’u. Już wykrzykiwałem w tych Kulisach, że nie interesują mnie wątki sensacyjne i dochodzeniowe, ale nie sposób bez nich dokończyć konstrukcji fabularnej. Taplam się w tych datach i domysłach.
Aby wszystko uporządkować zacząłem od Cummings’a.
Koleś odwiedził matkę Maxa dwa razy. Pierwszy raz, prawdopodobnie zaraz po drugim zatrzymaniu Pasha, czyli około listopada 1988 roku, a drugi raz w kwietniu lub maju 1989 roku.
Natomiast pierwszy raz policja zatrzymała Pash’a po samobójstwie Bobera Banarego czyli w połowie 1986 roku. Drugi raz, policja zatrzymuje Pash’a i odnajduje „Dzienniki Bobera” w rok od wybudzenia Cummings’a, czyli w 1988 roku.
Po tym zatrzymaniu prasa szaleje. (jest w książce na pierwszej stronie przedruk Mirror News, poprawej jest informacja i zdjęcia Pash’a z przekręconym nazwiskiem – Andrew Asaph - cyt: RETRIEVAL OF BANARY'S DIARES) To wtedy Max słyszy pierwszy raz o Liście Bobera. Ale wtedy moim zdaniem nie ma jeszcze nikt „Dzienników Bobera” choć prasa pisze, że Dzienniki Bobera odnalezione.
Bardzo to zagmatwane, choć wskazuje że Pash był zatrzymywany co najmniej trzy razy.
Jednak chciałem skupić się na tym, co zarzucacie mi w mailach, a mianowicie, dlaczego już w prologu Woodward’a „sprzedałem” informację, że Maxa nie ma… i śpieszę wyjaśnić, że zrobiłem to celowo. Maxa nie ma na tym etapie pisania i bytu powieści Woodward. Pytacie także o Sienne i o Kolesia. Mogę tylko przytoczyć najciekawszy obecnie wątek, a mianowicie, spotkanie Cornela z matką Maxa. Jak pisałem powyżej, Koleś odwiedził matkę Maxa dwa razy. Pierwszy raz, prawdopodobnie zaraz po drugim zatrzymaniu Pasha, czyli około listopada 1988 roku, a drugi raz w kwietniu lub maju 1989 roku.
Za drugim razem wyglądało to tak:

„Syn Bobera” prace fabularne, rozdział 15. fragment.

Pociąg z Londynu do Leeds spóźnił się ponad dwadzieścia minut. Koleś dotarł pod dom Woodward’ów pod sam wieczór. W oknie na dole paliło się światło. Stanął przy bramce i wcisnął guzik. Słyszał jak dzwonek wypełnił mieszkanie na dole. Firanka poruszyła się, po czym światło zgasło. Ktoś stał przy szybie i próbował go dojrzeć.
- To ja. Cummings. To ja Koleś – poprawił się, podnosząc prawą rękę.
Sylwetka kobiety przesuwała się to w lewą, to w prawą stronę. W końcu zamek przy furtce zabrzęczał i chłopak wszedł do środka. Posuwał się wolno pod drzwi, ale nie odrywał od kobiety wzroku.
- Boję się co powiesz – przywitała go uchylając okno.
- Co ja powiem? – Koleś był zaskoczony.
- Pewnie wiesz gdzie on jest? Masz złe wieści prawda? – jej głos drgał. Koleś niepewnie rozejrzał się po pustym podwórku. Rozpoznał w ciemności porozrzucane zabawki, klocki, dwa plastikowe samochody i dużego, włochatego, konia na biegunach.
- Przyjechałem do pani… chciałem tak porozmawiać – kłamał nieudolnie – Jestem tu przejazdem, pomyślałem, że panią odwiedzę.
Uśmiechnęła się gorzko, gestem ręki wybaczając mu kłamstwo i prosząc, by przestał.
- Otworzę ci, wejdź do środka.
Zniknęła w głębi pokoju. Słyszał jak podchodzi do wejścia. Najpierw jeden zamek, później drugi. Chwila przerwy, po czym przeciąganie łańcucha. Na koniec jeszcze odgłos stalowego zawiasa. Wreszcie drzwi uchyliły się. Koleś otworzył usta ze zdumienia. Elizabeth Woodward wyglądała jak stara babcia. Koścista, pomarszczona twarz. Opadające do pół oka powieki. Siwe, porozrzucane we wszystkich kierunkach włosy. Zakryła się szlafrokiem i przewiązała się paskiem.
- Spodziewa się pani najazdu? – próbował żartować, z podziwem wskazując na zamki i zabezpieczenia.
Wyjrzała za nim. Pociągnęła go do środka i z hukiem domknęła drzwi.
- Odkąd zniknął, boję się. Boję się, że ktoś po mnie przyjdzie – odparła ryglując z powrotem wszystkie zabezpieczenia.
KONIEC CYTATU.

sobota, 6 lutego 2010

Kiedy kończyłem dokumentację do Woodward’a, to był 2003 rok.

Odtajnienie piątkowych zeznań trwało nieco dłużej.
Na sali był także inspektor North. jednak mnie zwrócił uwagę wątek niejakiej Sienne Ramones. Kiedy kończyłem dokumentację do Woodward’a, był to 2003 rok. Później weryfikowałem informację do wątków Banarego. To był rok 2006. Cały 2007 rok fabularyzowałem wszystkie materiały w powieść, czyli pisałem i pisałem. Ostatnie słowa do Woodward’a napisałem w samolocie z Zadaru do Monachium. To był maj 2008 rok. Już wtedy wiedziałem, co się działo po wybudzeniu Maxa. Wiedziałem już o Sienne. Dziewczynie Kolesia, czyli Cornela Cummings’a. Nie wiedziałem, że jej wątek będzie w ogóle istotny. Dzisiaj jest 5 lutego 2010 roku. Od poniedziałku, od 7 lutego rozpoczynam pisanie właściwe drugiego tomu. Uporządkowałem już wszystko. Nie mogę wziąć pod wagę i umieścić w powieści tego, co zrobiła Sienne, jednak chociaż wiem, jak powiązać Pash’a z doktorem Snake’iem.

czwartek, 4 lutego 2010

szaleństwo

nie wiem sam, kto jest bardziej szalony, Bober czy jego syn Andrew Pash. Nie wiem. Zaczynam rozumieć jeszcze jedno. Otóż po zatrzymaniu Pash'a i rewizji na barce, znaleziono oprócz tej walizki z figurką różne rzeczy medyczne. min. były tam rzeczy to przetaczania krwi. Po co? Nie badałem tego wątku. Tam było przyszykowane łóżku i świeże bandaże. Po co? Sprytny Pash powiedział policji, że to jego lokum, ale nie można już temu wierzyć. Teraz, w świetle tych zeznań czuję, że Pash chciał przejąć naprawdę ciało Bobera. Przewieźć skądś. Nikt nie wie, gdzie to ciało jest. Nikt pewnie, oprócz Andrew Pash'a.
Pracuję nad materiał coraz więcej. Pewnie gdyby nie zdjęcia i praca przy kamerze, to całe dnie spędzałbym nad tym wszystkim. Muszę wiele rzeczy uściślić. Wiele doprecyzować. Ciągle wychodzą nowe wątki. Te spore ilości szkiców muszę rozumieć i interpretować od nowa. Te fotografie z zatrzymania, znów rzucają nowe światło na udział Pash’a. Zaczyna mnie otaczać jeden wielki kryminał, przypominający sensacyjny labirynt, jakby ktoś tam walczył o coś nadprzyrodzonego. Ale ja tego nie chcę. Nie chcę już wyjaśniać, co i gdzie i dlaczego zrobił Bober, a co jego syn. Nie chcę na kolejnym spotkaniu w mediach, z czytelnikami: odpowiadać na pytanie, czy to możliwe, żeby policja nie mogła tego ukrócić. Ja chcę się dowiedzieć, dlaczego Max zrobił to po raz drugi. Nie obchodzi mnie dlaczego Pash ukrył ciało swego ojca (tak, już zaczynam to zakładać i traktować jako pewnik). Albo odkryję w końcu tajemnicę, po co Bober popełnił samobójstwo i to pozwoli mi odkryć motywy Maxa albo to wszystko ma macki daleko, daleko i dużo dalej.
Spisałem jako dziennik. 4 luty 2010 godzina 22:06

poniedziałek, 1 lutego 2010

tajemniczy... ten trzeci...

Badany przeze mnie wątek przeradza się w jeszcze większy koszmar. Rozpoczynając prace nad pierwszy tomem, nad Woodward’em wiedziałem, że sprawy będą mroczne, ciężkie, nieprzyjemne, że będę dotykał takich skrajności jak samobójstwo, patologiczne rodziny… ale nie sądziłem, że wszystko to będzie podszyte walką o wydłużanie życia. Choć nie użyłem w Woodward’zie słowa samobójstwo, bo to nie jest treścią żadnego z mych wątków, ani celem samym w sobie, to jednak dokoła aż się pali od tematów związanych z unicestwianiem samego siebie. Docieram powoli do nitek, które łączą postacie, które do tej pory uważałem za nic nie znaczące. Taką osobą jest Sienne i taką osobą zaczyna być … ten trzeci tajemniczy. Tworząc w zeszłym roku stronę Woodward.com.pl pisałem/wzmiankowałem o pewnym kimś, kimś kto wydawał mi się, że jest związany z Boberem Banarym. Ta postać wraca, choć na tej stronie podawać tego jeszcze nie będę.
Ta strona powieci: woodward.com.pl jest wciąż niekompletna, bo nie mam na tyle pewnych informacji i analiz, i wiem że wygląda tak, jakbym zapomniał dopisać treść. Oczywiście nie zapomniałem. Badam i myślę, łączę i staram się dedukować.
Wracając do wątku, który będzie dominował w „Synu Bobera” to ja nie mam sprecyzowanych poglądów na temat długowieczności i życia ponad to, co daje natura. Jednak przyznam się szczerze, że od kilku lat zadawałem sobie pytanie, co kierowało Boberem w tych wszystkich działaniach. Czy wszystko wiązało się z jego szaleństwem…? Te retoryczne pytanie zaczyna mieć odpowiedź. Nie skonstruuję logicznej (czy w miarę logicznej fabuły) jeśli nie przyjmę, dlaczego to robił? Dlaczego tak skupiał się nad dziećmi i dlaczego sam popełnił samobójstwo (kontrolowane).
Powiem bardzo szczerze, że było mi bardzo ciężko powstrzymywać się przed jednoznacznym ocenieniem działań Bobera Banarego. Pisząc Woodward’a potrzebowałem jak autor jednoznacznego stosunku do tej postaci. Nie mogłem udawać przed samym sobą, że nie wiem kim jest mój bohater, albo że nie wiem dlaczego postępuje tak czy inaczej. O ile wiem kim jest Max, Koleś, Malwa… zrozumiałem dogłębnie motywy działania Pastucha, to bądź co bądź Bober jest po prostu opisany. Czy był postacią niewyrazistą? Chyba ciężko o lepszego bohatera, ale trudno było go opisać w kontekście jego motywów. Nie działań tylko motywów. A teraz zaczyna być jeszcze gorzej, bo za Boberem wyrastają dwie wielkie i ważne postacie: jego syn Andrew Pash i ten trzeci…
Spisane jako dziennik, dnia 2 lutego 2010 roku.

Kim jest trzecia postać… bliska Banaremu?

Byłem już pewny, że zamknąłem szkicowe i konstrukcyjne prace nad drugim tomem, jednak ostatnie, dzisiejsze szczególnie wiadomości trochę mój punkt widzenia zmieniają. Wahałem się, czy Koleś powinien uczestniczyć w powrocie Maxa z Krainy. Nie byłem pewny, bo jego rola nie była tak duża. Jednak wiadomości o niejakiej Sienne Ramones zmieniają wiele. Po pierwsze, to za dużo o niej nie wiem. Na pewno była dziewczyną Kolesia, czyli Cornela Cummunigs’a. to było wiadome już z listów, jakie Koleś odpisywał Maxowi. Matka Woodward’a opisywała to dwa razy. Jednak postać Sienne przewija się jeszcze w innym wątku, a mianowicie w tajemniczej postaci, która pojawia się po roku 1989 lub na wiosnę 1990. Konkrety są takie: 20 listopada 1987 toku Max Woodward wybudza się z dwuletniej śpiączki. Następnego roku czyli 1988 Koleś otrzymuje od niego ostatni list. I wtedy właśnie, w 1988 roku zostaje zatrzymany Andrew Pash (prawdopodobnie po raz drugi).
Koleś wraz z Pastuchem (Tony Shepard) próbują bezskutecznie skontaktować się z Maxem i tak właśnie rozpoczyna się drugi tom powieści.
I w tym kontekście pojawia się dziewczyna Kolesia, czyli Sienne Ramones. To obok niej pojawia się tajemnicza postać, ale jak widzę, nie jest to ani Bober ani jego syn Andrew Pash. Jest ktoś trzeci, kto penetruje willę Bobera i doprowadza do zniknięcia Sienne Ramones.