piątek, 12 lutego 2010

Figurka Bobera

- Czemu tak się troszczycie o niego? To przyjaciel? Kolega? Chyba nie znacie się w ogóle? – North patrzył przed siebie.
Pastuch chciał coś powiedzieć, ale Kolo szturchnął go wymownie i sam odezwał się głośno:
- To prawda, ale dużo słyszeliśmy i te gazety… wie pan.
- Bzdury w tych brukowcach – plunął na podłogę – Kiedyś to były rzetelne informacje, teraz gówniane swądy… tylko. – zadumał się znów – Ale sprawa Woodward’a była najgorsza jaką miałem. Najgorsza.
- Dlaczego najgorsza? – cicho spytał Pastuch.
- Przez tego starucha. Chłopak bogu ducha winny, ale ten Banary.
- Przez starucha…? – Koleś starał się udawać zdziwienie, puszczając oko do grubasa.
- Jak ponad trzy lata temu Max skoczył z dachu, przyjechaliśmy na jego posesję – North oparł się o ścianę i odpalił papierosa - Parę dni później okazało się, że Bober zrobił to samo. w super skomplikowany sposób, przy pomocy niesamowitej maszynerii… wybrał się gdzieś tam… to idiotyczne. Wiele śladów prowadziło do Trenton School. To dziwna nazwa wymyślona przez dzieci. Z początku, kiedy przeglądałem te nieliczne rzeczy które po nim zostały, wszędzie była ta nazwa, Trenton, dopiero później skojarzyłem, że chodzi o Cromwell House. Pojechałem tam. W ogóle dziwna ściana niepamięci. Nikt nic nie wie. Żadnych informacji. Pan Banary to jakby ktoś, kto nigdy się nie urodził. Były jakieś karty przyjęcia, czy karty pobytu… z nich się doczytałem o dziwnym przyjęciu pewnego młodego dziecka. Widziałem nawet zdjęcia, jak siedzi na wózku. Ale to było tuż po wojnie, chyba 1947 rok. Niesamowite rzeczy znalazłem w karcie. Tylko nigdzie tam nie było nazwiska Bober ani Banary. Chodź tylko on odpowiadał rysopisowi. Ale dane były o niejakim Johny B. Commander. Nic mi się znów nie kleiło, bo jak zacząłem zbierać dane osobowe, to ustaliłem, że Johny B. urodził się… uwaga w roku 1805… czyli w momencie przyjęcia do sierocińca, bo wtedy Cromwell House był sierocińcem…. że trafił tam mając sto czterdzieści dwa lata. I jak dla mnie to już było za dużo.
- Pan nie wierzy poruczniku? – spytał po żołniersku Pastuch.
Drzwi huknęły. Ktoś uderzył od wewnątrz czymś metalowym. Do zamka trafił klucz i po chwili wszyscy weszli do środka. Inspektor przywitał się z salutującym mundurowym i skierowali się schodami w dół.
- Nie. Ja nie wierzę, ale – odwrócił się nagle do Kolesia, kiedy byli na poziomie piwnicy - Ale… był tam Snake. Dziwny gość. Psycholog bajkolot, jak go przezywalismy. Tłumaczył nam o zapadniach, tłumaczył dlaczego Bober musiał upaść w dół, dlaczego leżała na nim jakaś drewniana figurka, zresztą nadal tu jest. Pastuch zbladł i powoli się zatrzymywał. Koleś od razu to spostrzegł, przyjrzał się na coraz wolniej stąpającego grubego, który przymknął oczy i jakby chciał coś w sobie zatrzymać. North rozmawiał z mundurowym o bieżących sprawach. Po chwili Pastuch wyprostował się i głośno wypuścił powietrze. Z wielkim podziękowaniem spojrzał na Kolego, który rozglądał się na wszystkie strony.
Po obu stronach, za gęstą siatką, na regałach po sam sufit, poukładane były setki rzeczy, pudeł.
Podeszli do końca korytarza i skręcili w lewo. Wąska ścieżka zawężała się. W końcu zobaczyli, dodatkowo oświetlony, boczną lampą podest.
- Oto jest – powiedział strażnik. Pastuch aż zamknął oczy. Koleś wydał z siebie diaboliczny dźwięk bólu. Na wysokim postumencie, za szklaną przesłoną, stała drewniana figurka starca. Miała trzydzieści centymetrów wysokości. Postać była naga.
KONIEC CYTATU
"Syn Bobera" w pracach fabularnych, Rozdzial 4, fragment

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz