"...Święta są święte. Sam to wymyśliłem. Lulaj że dzieńczuchny, tak smakowałem utulanie w płaczu. Kolędy to bliskość. Przez ojca pracę, przez jego poglądy, nigdy nie mogłem zbliżyć się do tego, co dawał kościół i niosła religia. Jak przed świętami przyjeżdżał Borys, szedł zawsze do kościoła. W jednej chwili, z wiecznego urwipołcia i babiarza, wskakiwał w ścisłe menu kościelnych obrzędów. Ja, klęcząc na mszy obok niego, musiałem mocno podpatrywać czynności, jakie wykonuje się, przykładając pięść do piersi i mówiąc: moja wina. Nie drwiłem z tego nigdy. To musiało być coś wielkiego, skoro mój przyjaciel, z pewnością największy ignorant na tej planecie, poświęcał temu tyle czasu. Wkładał tyle energii. Sam mocno podczytywałem poczty królów, potrafiłem wymienić wszystkie wyprawy krzyżowe i rozumiałem ich związek ze śmiercią Jezusa. Kiedy tylko nie grałem i nie musiałem udawać, że odrabiam lekcje, brałem z regału podręcznik historii i czytałem. Kiedyś nawet znalazłem szaleńczy fragment o tym, że ktoś sfałszował ewangelię świętego Mateusza. To znaczy nie sfałszował, tylko ukradł oryginał, który był pisany w aramejskim i przełożył na grekę. Ponoć były tam jednoznaczne wskazówki co do grobu Jezusa i opisane z detalami złożenie ciała. Ale to był fragment z jakiejś gazety, chyba recenzja. To było takie słowo, jakby Carriotta. Długo szukałem w bibliotece, nawet wzbudziłem tym uznanie starego, który raz usłyszał na wywiadówce, że mam najwięcej odwiedzin w bibliotece. Ale później zmieniły mi się godziny treningów i musiałem zaprzestać poszukiwań, bo nie nadążałem z niczym.
Wigilijny wieczór czuło się wszędzie. Nie tylko pachnący, smażony karp, popijany czerwonym barszczem. Mogłem jeść i jeść. Do znudzenia. Mama pilnowała ilości spożytych potraw. Wyliczała dokładnie. Najpierw trzy zupy: grzybowa, owocowa na zimno i czerwony barszcz z uszkami.
Później śledzie, na kilka sposobów. Kapusta z grzybami. Karp w galarecie na zimno i dopiero karp smażony. W mące, jajku i bułce. Na głębokim oleju. I ciasta plus kompot z suszu. Oj czekało się cały rok na to obżarstwo. Ojciec mawiał za każdym razem, że tak jedzą Słowianie, ale co mi tam… czy to miało jakiekolwiek znaczenie?
Pod choinką leżały prezenty. Nigdy nie było wiadomo, ile jest atrap. Mama zawijała puste pudełka, by było więcej. Ja jednak czułem, że najważniejszy prezent dla mnie został już kupiony. I choć koncert miał być dopiero latem, bilety trzeba było wykupić do końca roku, czyli de facto do Wigilii, a chłopaki straszyli, że już dawno nie ma biletów. Takie dziwne ustalenia kontraktowe, wynikające ponoć stąd, że band i obsługa muszą, w zależności od ilości sprzedanych biletów, wybrać miejsce. I pewnie ustalić z setkę szczegółów dotyczących dojazdu fanów, infrastruktury medycznej, rozmieszczenia wozów straży na wypadek pożaru. Wszystko o tym było w mej biblii „Wyposażenie Sceniczne – Największe Koncerty Rockowe Świata”. Tak sobie marzyłem. Całymi dniami, tygodniami. Czas mijał. Ojciec przestał chodzić na wywiadówki. Nie wyszło w ogóle na jaw moje wtargniecie do szkoły. Wszystko układało się jak należy. Nie mogłem uwierzyć, że tak niebywale spokojnie dotrwam do wakacji i pojadę na koncert. I pewnego pięknego dnia szkoła skończyła się. Wraz ze szkołą skończyło się maltretowanie resztek neuronów. Wraz z procesem znikających neuronów przychodziła wielka ulga. Miałem wprawę w zamianie i rękodziele w dzienniku, zatem nie była wielką trudnością korekta ocen z kilku przedmiotów, by sprostać średniej postawionej przez zgreda. Ale co tam. Słońce paliło mi skórę. Na serce lały mi się ciepłe, nucone przeze mnie akordy Satrianiego. W duszy widziałem koncert. Mój koncert. Ja grałem, ktoś słuchał. Niespieszno mi było do domu. Mama pewnie i tak się nawet nie odezwie. Stary przełknie tę średnią i będzie cool. Ciepłe powietrze atakowało mi nozdrza wakacjami. To naprawdę miłe uczucie. Doznanie wolności... takiego wolnego wyboru w... tej hermetycznej ułudzie wolności i szczęścia. Nie przeczuwałem, że ten dzień zamieni się w ciężki walec, który powoli nadjeżdżał".
"Woodward" fragment.
sobota, 25 grudnia 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz