poniedziałek, 10 maja 2010

musi mieć zgodę pani Corri,


Widziałem ją… przyjechała do Warszawy… kilka długich minut oczekiwania i była w Wilanowie… to spotkanie to jak dotykanie nadprzyrodzonego płomienia, który kiedyś, w latach osiemdziesiątych zgasł… Jest nad wyraz młodą osobą, ale ma jej listy… a właściwie jej zapiski… Zapiski z pamiętnika Mude Corri, wielkiej miłości Maxa Woodward’a. Duży, czerwony turban na głowie, to pewnie taka moda zza Wawy… duże modne okulary, jasne spodnie, żółte buty z plączącymi się sznurówkami… była damą, ale inną… myślałem oczekując ją od kilku dni, że będzie to stateczna pani, która dźwiga brzemię Mude Corri, która pewnie miałaby teraz ponad czterdziestkę…
Na górze miała szare wdzianko, a na tym czarny… ciemno-granatowy płaszczyk… paliła… przez pierwsze dwadzieścia minut wypaliła trzy papierosy. Na ławce na której usiedliśmy postawiła colę light, w puszce. Czasami taka normalność onieśmiela… i tak się stało. Chciałem od razu spytać o Malwę, co o niej wie, czy wydobyła nowe informacje z Hammersmith… ale nie mogłem. Rozmawialiśmy o egoizmie… o szukaniu własnej drogi przez młodych ludzi i nowej drogi, której szukają starzy… dorośli ludzie. Tyle czekałem na to spotkanie… tyle razy wyobrażałem sobie kogoś, kto może mieć informacje… listy… które dotykała Mude Corri… ale zamiast rozmowy o Mude rozmawiałem o cechach młodych ludzi. Dopiero pod godzinie zrozumiałem, że ta rozmowa nie jest o kimś… tylko o niej… o Niej i o Nim…
Po półtorej godzinie sama nagle powiedziała, że przy następnej wizycie przywiezie ze sobą Jej listy… nie chciałem pytać, chyba nawet nie byłem rozczarowany… rozumiałem jej wymowę perfect… byłem szczęśliwy… Ciężko mi to opisać, ale chciałem zapytać, czy mogła znać Malwę… była od niej jakieś dziesięć lat młodsza… i nagle ona powiedziała, że wszystko przechowywał Snake, że to wcale nie był Banary. Zrozumiałem, że czytała angielską wersję mego bloga, czy raczej jego fragmenty. Te dziewięćdziesiąt minut, które mi poświęciła były bardzo magiczne i niestworzone, tak normalnie… to nie były zwykłe minuty… nie potrafię chyba tego opisać i nie będę się starał… Kiedy zamknęła drzwi samochodu, jak w filmie, uchyliła okno i powiedziała, że musi mieć zgodę pani Corri, by mnie przekazać te listy…
Odjechała, a jak stałem jak jeden z moich bohaterów w powieści… i marzyłem o czymś, marzyłem by pozwoliła mi jechać ze sobą… tam do Hammersmith, gdzie kiedyś poznałem tę historię… poznałem Jego ślad… gdzie właściwie wszystko się zaczęło… także w mojej głowie…

2 komentarze:

  1. na tym szkicu jest matka Mude, matka Mude Corri...

    OdpowiedzUsuń
  2. oczywiście na tym szkicu jest matka Maxa Woodward'a... szkicu pani Corri nie posiadam... choć mam jej relację ze spotkania z Cornelem Cummings'em... dziękuję za czujność i że śledzicie to wszystko wspólnie ze mną

    OdpowiedzUsuń