poniedziałek, 23 sierpnia 2010

znów wróciłem do niej... nie ma innej drogi...

- Oddychaj – szepnęła – Ja poczekam.
Byliśmy sami. Położyłem głowę na jej kolanach, twarzą ku górze, by widzieć jej błyski, które patrzyły na mnie… by widzieć policzki, wygładzone przez moje oczy… by czuć dotknięcie jej źrenic. Odkrywała przede mną coś tajemniczego, zakazanego… Bałem się dotknąć. Poczerwieniałem chyba, czułem wypieki… a ona uśmiechała się do mnie. Jak głowy są tak blisko, to widać tak śmiesznie, jak druga osoba dokładnie patrzy to w jedno, to w drugie oko… Ona w jedno me oko zaglądała dłużej, jakby coś w nim śledziła. Nawet robiła niedużego zeza... a do tego jeszcze tak powoli przymykała powieki. Jakby na ten tylko moment zwalniała wszystko. I pierwsza dotknęła mnie… wsunęła palec między moje długie paluchy i chwilę pocierała. Opuszkiem. Byłem blisko wrzenia. Musiałem dziwnie wyglądać z otwartymi jak bramy oczami. Jeszcze mocniej się uśmiechnęła, aż pokazały się jej bielutkie zęby. Na chwilę… tak, bym mógł upewnić się, że nie jest aniołem. Rozprostowała palce i przyłożyła dłoń na mojej. Wdychałem powietrze, bo coraz ciężej było zapanować nad tym paleniem. Zacisnęła w splocie nasze dłonie i musiałem przymknąć oczy. Ja i Malwa. Kiedy przebyłem już urwistą podróż po wspomnieniach z plaży i brzozowego lasku, poczułem że lekko poruszyła się. Nie śmiałem nawet uchylić powiek… a ona, pewnie to nie ona tylko moja wyobraźnia, położyła jej palec na mych ustach. Musiałem przełknąć ślinę, bo nie było dobrze z oddychaniem… więc to wcale nie wyobraźnia.
– Oddychaj – szepnęła. – Ja poczekam.
Gdybym mógł użyć tych skrzydeł, które wyrosły mi u ramion i ciasno układały się pod plecami... Gdybym mógł poruszyć nimi... Choć raz… Pokazałbym im, czym materialnym jest miłość. Otworzyłem oczy. Malwa. Płomienie pozostały, ale skrzydeł nie było... Może wcale nie potrzebuję unosić się? I znów jej źrenice... Tak blisko. Przesuwała palcem po moich brwiach. Ileż „przepraszam” było w każdym pojedynczym ruchu… ileż wytłumaczeń było w tych krótkich muśnięciach opuszkami. W końcu oderwałem się od jej serca. Choć czułem coś dziwnego. W sobie, pod piersiami, tam, gdzie zwykle było serce. Teraz działo się coś innego. Biło coś, ale to nie był stukot życia. Czułem. Położyła mi dłoń pod piersią, rozłożyła place, jakby coś trzymała, jakby coś chciała schować. Byłem przytomny. Widziałem dokładnie, że wkłada coś. Niewidzialnego. Uniesienie. Pierwsze uniesienie ku niebu… To nie była para z gorących ust, wydychana w rodzicielskich pokojach. Jakże daleko od światła. W jej źrenicach tyle dróg...
– Chodź już – jej głos. – Dziś będzie chłodna noc. Chodź. Ogrzej się.
Nie mogłem uwierzyć, że jest. Że jest ze mną. Że mogę… że posiadam. Że istnieję…

1 komentarz:

  1. "- Oddychaj - szepnęła niedosłyszalnie - Oddychaj. Ja poczekam" - tak dokładnie brzmiały słowa Mude Corri, które wypowiedziała do budzącego się Maxa. To co udało się przekazać Cornelowi, to co Cornel Cummings dokładnie zapisał... dzięki niemu mam te słowa, przy których drżę... wsłuchując się w ich bicie.

    OdpowiedzUsuń