Grzebię się… a może tonę w analizie tego, co już dawno powinienem był połączyć ze sobą. Nie jestem w stanie zaprzeczyć, że ta historia przez przypadek ujrzała światło dzienne. Początek historii. Nie mogę zaprzeczyć, że istniał generał Wesley. Gdziekolwiek nie wpiszę jego nazwisko, od razu wychodzą jego podboje w Indiach i walki z Napoleonem Bonaparte. Nie wiem jeszcze w jaki sposób Wesley otrzymał „ten” zegar od władcy Indii, niejakiego Tipu, sułtana, którego pod koniec XVIII wieku pokonał właśnie brytyjski żołnierz Wesley.
Wracając do kraju, Wesley zatrzymał się w Holandii. Kazał wybudować podziemne więzienie. Wiedział, że zbliżała się wojna z Bonaparte. Po pierwsze, to do tego więzienia nakazał wysłanie ostatniego zaprzęgu, w którym mieścił się pewien prezent… ów zegar. Po drugie, wszystko wskazuje, że naczelnikiem tego więzienia został niejaki Wax Commander. To on jest wskazany w tomie „Syn Bobera” rozdział 1.
Rozdział 1
Lało. Kiedy ostatni zaprzęg wjechał na teren więzienia, mosiężna brama zatrzasnęła się. Żaden z czterech wozów nie miał dachu. Woda wpadała do środka, wprost na poranione ciała więźniów. Spływała po ich kończynach. Ślizgając się po posiniaczonych skórach, wdzierała się w mięso otwartych ran i rozlewiskiem kończyła w czerwonych kałużach, w których koła stały zanurzone do połowy, tak że ledwo było widać umęczone przebytą drogą osie. Gdzieś z dołu, doszedł wszystkich głośny kaszel, który nieprzerwanie trwał, zbliżając się do pierwszego wozu. Konie niespokojnie przebierały nogami, tworząc głębokie dziury. Kaszlący mężczyzna, o barczystych plecach i muskulaturze atlety, zatrzymał się, oparł rękę o czubek dyszla i kończył wydzieranie z płuc resztek powietrza. Spłoszone mustangi podrywały grzywy. Mężczyzna uspokoił je jednym ruchem. Podniósł głowę i spojrzał na pierwszego woźnicę:
- Dawaj – burknął surowo do niego. Ubrany w oficerski mundur kapitan, zeskoczył i zasalutował przecierającemu usta.
- Dzień dobry pułkowniku Commander. Nazywam się kapitan Stanford, od dzisiaj ja będę przywoził napoleońskich bękartów do pana twierdzy – zasalutował i dodał obracając się do tyłu – Wieźliśmy na rozkaz generała Wesley’a jeszcze wielkim wozem, dziwną szafę, ale koło padło pod wielkim drzewem tam, na wzgórzu – po czym rozejrzał się wkoło, a kiedy zobaczył tylko ledwo wystający spod ziemi ceglasty kawałek budynku, otworzył usta i powiedział – Ta twierdza… najcięższe więzienie europy jest… gdzieś dalej, prawda? Może trzeba podjechać?
Wax Commander nie zwracając uwagi, obszedł wozy, przy każdym przystając na chwilę. Zaglądał do środka, później na kałużę pod spodem, gdzie zbierała się krew.
- Ten transport od razu do glinianej celi – powiedział do dwóch osiłków, którzy przybiegli z kierunku, z którego on przyszedł wcześniej.
- Tak jest panie naczelniku - Zaczęli od ostatniego wozu, który stał wszystkimi kołami w czerwonych kałużach. Kapitan Stanford podszedł do łańcucha, kluczem rozpiął kłódkę i otworzył drzwiczki. Żaden z więźniów nie mógł wyjść o własnych siłach. Ludzie pułkownika Commandera podtrzymywali ich pod pachy, a kiedy trzeci, ostatni z nich, upadł twarzą w błoto, Wax położył mu nogę na głowie i przytrzymał, aż opór ustał całkowicie.
- Jak pan śmie?- Rzucił się do niego kapitan.
- Spierdalaj stąd – fuknął na niego pułkownik Commander.
- Przecież to wojna. To są jeńcy – pieklił się, próbując ocucić leżącego bez życia więźnia.
- Wojna jest tam. Daleko stąd. Tutaj jest dom śmierci. Jedzenie i umieranie ma taką samą tu wartość. Jeśli umarłeś, lepiej, bo nie trzeba szykować ci jedzenia.
- Protestuję. To żywi ludzie – Stanford zagradzał Waxowi drogę, nie pozwalając mu przejść.
- Tu przynosi się śmierć, nie życie. Cofnij się pan oficerku, bo utrudniasz rozładunek towaru – naczelnik prawie dotknął czołem przestraszonego kapitana, który przykląkł znów do zwłok, które zsuwały się lekko w większą kałużę, wraz z niosącym je strumieniami narastającego deszczu.
Oficer widząc, że jego próby ratowania nie dają skutku, podniósł się i zaczął pomagać ludziom Waxa, co chwilę zerkając w stronę przyglądającemu się niebu naczelnikowi. Kiedy ostatni wóz był pusty, Commander zbliżył się do Stanforda i wyrwał mu kartkę, na której zaznaczone było dwanaście nazwisk. Wyciągnął zza ucha kacze pióro, przyłożył do ust, a kiedy końcówka złapała trochę śliny, ponownie przyłożył do papieru i opuszczając powoli w dół, mruczał coś. Przedostatnie personalia skreślił, przeciągając długą kreskę w poprzek kartki, po czym spojrzał na leżącego w błocie więźnia. Już miał zwinąć, kiedy przyjrzał się ostatniej pozycji.
- Dick van Soest? – zdziwił się – Dezerter? – rzucił do kapitana, który spłoszony obrotem sprawy otworzył szeroko oczy.
- Skąd pan wie, panie pułkowniku Commander? – teraz jego zdziwienie przeszło w podziw.
- No to jeden z naszych. Holenderskie nazwisko. Van Soest… to była przed wojną, wielka rodzina. Chyba nie myśli pan, że francuskie psy noszą takie imiona? He? – spojrzał na wejście do budynku, w którym co rusz znikali jego ludzie, nosząc przybyłych – Tego ostatniego, van Soesta wsadźcie do wąsika – i uśmiechnął się pod nosem. Spojrzał ponownie na kartkę. W jej prawym dolnym rogu, na wykropkowanym miejscu wykonał zamaszysty podpis, cisnął rulon w kapitana i powiedział:
- Żegnaj.
Brama ruszyła. Zaskoczony Stanford wskoczył na pierwszą bryczkę i popędził konie. Kiedy ostatni wóz znikł za zakrętem, mosiężne wrota zatrzasnęły się. Wax popatrzył w niebo. Krople deszczu odbijały się od jego porośniętej brodą i wąsami twarzy. Większe z nich osiadały na zaroście, nie mając siły na dalszą wędrówkę. Uchylił usta, jakby chciał złapać świeżego powietrza. Otworzył oczy i długo nie przymykał powiek. Duże krople odbijały się od powierzchni oka i skakały we wszystkich kierunkach. Syczał delikatnie, uśmiechając się przy tym. Kiedy w drzwiach ceglastej twierdzy znikł ostatni z wprowadzanych więźniów, obrócił się na pięcie i ruszył do przodu.”
Koniec cytatu.
poniedziałek, 30 sierpnia 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz